czwartek, 19 grudnia 2013

n-ta reforma służby zdrowia

Odwołanie przez ministra Bartosza Arłukowicza pani Agnieszki Pachciarz ze stanowiska prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia zostało uzasadnione brakiem dobrej woli ze strony urzędników z NFZ przy weryfikacji pacjentów w systemie eWUŚ. Wygląda na to, że ta dymisja jest poniekąd kolejnym etapem reformy polskiego systemu opieki zdrowotnej. Kto pamięta, który to już etap? System publicznej opieki medycznej jest od wielu lat w procesie permanentnej reformy. Najpierw powołanie Kas Chorych, potem ich zastąpienie oddziałami NFZ, teraz likwidacja centrali NFZ i powołanie na jej miejsce Urzędu Ubezpieczeń Zdrowotnych, tworzenie jakiś „map zapotrzebowania”... Cały ten teatr służy tylko temu, żeby stwarzać pozory, że coś się robi, bo kolejki w przychodniach i szpitalach jak były tak są nadal. Być może w kuchni ministerstwa zdrowia nie chodzi o to żeby coś ugotować, a jedynie o to żeby ciągle mieszać w garnkach.

Prawdopodobnie kariera p. Arłukowicza na jego ministerialnym stanowisku zakończy się w 2015 roku, czyli po najbliższych wyborach parlamentarnych. Jeśli nie wcześniej, bo od samego mieszania herbata nigdy nie robi się słodsza, a cierpliwość premiera Tuska też ma swoje granice. Prawdopodobnie po nim powołany zostanie nowy minister, który znów będzie wymyślał nowe reformy, przekształcał jedną instytucję w drugą, itp. Wszystko tylko po to, aby nie przyznać głośno, że system opieki zdrowotnej w obecnym kształcie jest nie do uratowania. Zawsze kiedy coś jest za darmo, to jest to nadużywane. Fikcyjnie darmowa służba zdrowia tak naprawdę kosztuje kieszenie podatnika znacznie więcej niż wynoszą realne koszty leczenia z jakiego tenże podatnik korzysta. Te braki finansowe albo łata się doraźnie (nomen omen) zastrzykami pieniędzy z innych podatków, albo pacjent słyszy w prost, że musi za coś dodatkowo zapłacić. Ciągle jednak każdy pacjent twierdzi, że służba zdrowia jest darmowa i wszystko mu się należy za darmo i w najlepszej jakości. Począwszy od zwykłego zastrzyku a skończywszy na skomplikowanych operacjach serca czy, głośnych ostatnio, rekonstrukcjach twarzy. Nie można każdej choroby czy zabiegu traktować tak samo: płacisz, a potem masz za darmo.

Grafika pochodzi ze strony preser.pl

Przekonała się już o tym niemiecka służba zdrowia. Starzejące się społeczeństwo, napływ imigrantów, a także wewnętrzne migracje zarobkowe spowodowały, że publiczny system ubezpieczeń zdrowotnych stanął na granicy bankructwa. Konieczne tam było dopuszczenie prywatnych ubezpieczycieli do rynku niektórych usług medycznych. Zapowiadane przez ministra Arłukowicza ustawy zdrowotne również mają wprowadzić odpłatność za niektóre świadczenia. To posunięcie w dobrym kierunku. Stopniowo jak najwięcej prostych zabiegów, usług ambulatoryjnych czy wizyt lekarskich powinno być płatne z góry (jak usługa hydraulika czy fryzjera) lub pokrywane z indywidualnych ubezpieczeń pacjentów. Powinno to jednak odbywać się przy jednoczesnym pomniejszaniu składek zdrowotnych płaconych przez podatników. Rzeczywistość niestety jednak długo jeszcze będzie wyglądała tak, że minister finansów wyciąga od obywateli pieniądze na służbę zdrowia, a obywatele w zamian dostają możliwość skorzystania z płatnej opieki zdrowotnej. Smutne jest również to, że opozycja i większość środowisk lekarskich, będą ślepo i jak najgłośniej krytykowały tą ustawę. Jak zwykle wszyscy na ustach będą mieli wyświechtane frazesy o dobru pacjenta, kiedy tak naprawdę będzie im zależało tylko na jednym: opozycji na tym żeby zaistnieć, lekarzom na tym, żeby na zmianach nie stracić finansowo.

sobota, 30 listopada 2013

Francuski socjalizm

Odkąd w maju 2012 roku prezydentem Francji został socjalista François Hollande, z kraju tego raz po raz dochodzą wieści potwierdzające jak idiotyczne jest myślenie socjalistów. Pierwszym chorym prawem wprowadzonym we Francji pod rządami Hollande'a była legalizacja małżeństw homoseksualnych wraz z prawem do adoptowania dzieci [natemat.pl, dostęp 30.11.2013]. Kolejnym genialnym posunięciem polityków francuskich było wprowadzenie, od stycznia 2014 roku, zakazu wykonywania kolorowych tatuaży [gs24.pl, dostęp 30.11.2013]. Tak jak nie wiadomo czym kierowali się socjaliści dając sodomitom przywileje na równi z normalnymi obywatelami, to zakaz tatuowania w kolorach innych niż czarny lub granatowy, podyktowany jest oczywiście troską o obywateli. Ponoć producenci kolorowych barwników nie podają na etykietach składu surowców z jakich wykonany jest dany kolor. Brzmi to trochę tak jakby zakazać jedzenia jogurtów, gdyby producenci nie podawali na opakowaniu z czego są robione.

Jeśli komuś byłoby mało francuskich pomysłów, to jest jeszcze jeden. Projekt ustawy, która zakłada, że osoby przyłapane na korzystaniu z usług prostytutek musiałyby zapłacić grzywnę wysokości 1500 €, a w przypadku recydywy dwa razy więcej [tvn24.pl, dostęp 30.11.2013]. W tym ostatnim przypadku bardzo ciekawe jest również uzasadnienie takich przepisów. Zwolenniczka tejże ustawy, minister praw kobiet (dlaczego jeszcze nie ma ministra praw mężczyzn?) i jednocześnie rzecznik prasowy rządu, pani Najat Vallaud-Belkacem, w swym zatroskaniu o wykorzystywane kobiety, wyjaśnia, że kary finansowe dla osób korzystających z usług prostytutek mają uderzyć w organizacje przestępcze. Jak można się łudzić, że wprowadzenie kar za korzystanie z prostytutek uderzy w gangi przemycające kobiety i zmuszające je do nierządu? Jest to jaskrawy przykład chodzenia na skróty, pozorowania działań i fałszywej troski o obywateli, która ma na celu tylko to, aby zasilać budżet kolejnymi karami i mandatami. Jedyną rzeczą, która pomoże w walce z przestępcami zarabiającymi na prostytucji kobiet, jest walka z tymi przestępcami. I tylko z nimi. Prowadzenie śledztw, łapanie ich i karanie. Nakładanie kar finansowych na klientów ulicznic spowoduje tylko to, że usługi tych pań będą coraz droższe, a cały biznes zejdzie jeszcze głębiej do podziemia przynosząc przy okazji większe zyski osobom, z którymi niby mieliśmy walczyć.

Proces myślowy u socjalistów jest zjawiskiem trudnym do wykrycia, a kiedy już znajdzie się jego okruchy, to bardziej przypomina on logikę kretyna, któremu np. wydaje się, że łykanie coraz większych ilości tabletek przeciwbólowych spowoduje, że nie będą go bolały zęby. Oczywiście wizyta u stomatologa też nie sprawi, że zęby nie będą się psuć, ale przynajmniej jest to zwalczanie źródła problemu, a nie durne, bezcelowe i niekończące się walczenie z jego skutkami.

środa, 13 listopada 2013

Pierwsi w obronie przywilejów

Bezradność policji w walce z chuligaństwem staje się powoli normą. Niestety przyzwyczajamy się do tego. Stopniowo coraz więcej osób utwierdza się w przekonaniu, że mecz, juwenalna czy ostatnio również niektóre święta państwowe, muszą być powiązane z zadymami. Idziesz ma pochód? Licz się z tym, że będzie rozróba. Boisz się? Zostań w domu. Policja na pewno cię nie ochroni ani nie obroni. Przy okazji kolejnych chuligańskich wybryków, policja, głównie ustami rzecznika prasowego, pana Mariusza Sokołowskiego, przekonuje nas o swojej bezradności. „Nie mogliśmy”, „Nie jesteśmy w stanie”, „Uprzedzaliśmy”, „Patrolowaliśmy” - takie wyjaśnienia najczęściej słyszymy po wydarzeniach gdzie niszczone jest mienie publiczne i narażane zdrowie i życie postronnych ludzi. W takim razie po co nam policja? Kto ma ochraniać strażaków gaszących płonącą tęczę na pl. Zbawiciela w Warszawie? Coraz częściej przechodzimy nad takimi wydarzeniami do porządku dziennego. Myślimy: „no cóż... to normalne, tak ma być”.

Chuligańskie zamieszki w czasie Święta Niepodległości były już w 2011 roku. To samo odbyło się w 2012, a kolejna powtórka miała miejsce kilka dni temu. Co roku policja jest zaskoczona, nieprzygotowana, ma problemy z przemieszczaniem się i posiada za mało funkcjonariuszy.

Bardziej aktywna jest reakcja policji kiedy zaczniemy mówić np. o wydłużeniu okresu pracy policjanta, przed jego przejściem na tzw. rentę policyjną; albo o zlikwidowaniu 100% odpłatności za dni kiedy policjant przebywa na zwolnieniu lekarskim. Trudno oprzeć się wrażeniu, że policja zacieklej broni swoich przywilejów, niż porządku na ulicach i bezpieczeństwa zwykłych obywateli.

niedziela, 20 października 2013

Powrót dopalaczy

Równo 3 lata po tym jak jesienią 2010 roku inspektorzy Sanepidu zamykali kolejne sklepy z tzw. dopalaczami, dziś znów możemy usłyszeć o przypadkach zatruć tymi substancjami. 23-letni wówczas, Dawid Bratko, okrzyknięty przez bezmyślnych dziennikarzy mianem Króla Dopalaczy, dziś pewnie prowadzi dalej swój interes, tyle tylko, że pewnie bardziej subtelnie i w większym ukryciu. W internecie bez większego problemu znaleźć można kilka stron oferujących te substancje i gwarantujących dyskretną przesyłkę zamówionego towaru pod wskazany adres. Całe to zamieszanie z dopalaczami przypadające na przełom 2010 i 2011 roku określić można jednym zdaniem: był temat - media trąbiły (wymyślając sobie przy okazji głupawe pseudonimy) a politycy prześcigali się w zapewnieniach jak to ostro i stanowczą będą walczyć z tym zagrożeniem. Przypomnijmy chociażby słowa premiera Tuska: „W walce z dopalaczami, jak będzie trzeba, będziemy działać na granicy prawa” [wp.pl, dostęp 20.10.2013].

I co panowie politycy zwalczyliście już to zagrożenie o nazwie dopalacze? Kolejna walka z wiatrakami i wydawanie publicznych pieniędzy... Znów wszczęte będą śledztwa, aby sprawdzić co zawiera dany produkt trzeba będzie wykonać ekspertyzy, badania no i oczywiście wszystkim tym ludziom zaangażowanym w walkę z dopalaczami zapłacić pensję za ich pracę. Szkoda tylko, że z naszych podatków. Są, to się wydaje. Będziemy mieli kikla tygodni wrzawy w mediach oraz ciężkiej pracy prokuratury i sądów, być może, że ktoś nawet zostanie skazany, a potem sprawa znów przycichnie na kilka lat. Osoby zajmujące się sprzedażą zejdą do większego podziemia - wszystko będzie toczyło się jednak dalej po staremu.

Panie Tusk, skoro jest pan tak bardzo zdeterminowany do walki z dopalaczami, to może koszty tej walki pokrywałby pan z prywatnych środków? Nie po raz pierwszy politykom trudno zrozumieć, że walka z pewnymi zjawiskami nigdy nie przyniesie sukcesu i dopóki jakiś człowiek swoim działaniem nie wyrządza krzywdy innemu, to nie powinien być przez nikogo ścigany ani pociągany do jakiejkolwiek odpowiedzialności. Tak naprawdę jedynymi winnymi są tutaj osoby, które spożyły te środki, bo przecież nikt nikogo do ich zażywania nie zmuszał.

No cóż, ale jeśli nadarza się okazja pojawić się przed kamerami i popisać się swoją troską o społeczeństwo, to kto by z niej nie skorzystał? Szkoda tylko, że nasze społeczeństwo jest nadal na tyle głupie, że daje się nabierać na taką fałszywą troskę i nie rozumie jak naprawdę powinien być ten „problem” załatwiony. Wystarczyłoby bowiem, wprowadzić przepis, który zabraniałby darmowego leczenia w publicznej służbie zdrowia osób, które zatruły się niejako na własne życzenie. Narkotyki twarde czy miękkie, dopalacze, substancje kolekcjonerskie - nieważne jak je nazwiemy: jeśli je zażyłeś, to leczysz się na swój koszt. Oczywiście pewnie wtedy nikt do ich zażywania by się nie przyznawał i należałoby wydać pieniądze na przeprowadzenie testów, co tak naprawdę zaszkodziło danemu delikwentowi. Jednak jeśli okazałoby się, że świadomie zażył on jedną z tych, wtedy już dozwolonych substancji, to również koszty przeprowadzenia takiego badania, pokrywałby z własnej kieszeni.

sobota, 5 października 2013

Silk Road zamknięty

Silk Road to (w dużym uproszczeniu) miejsce wymiany towarów i usług, działające w ukrytej sieci internetowej TOR. Więcej o zasadzie działania Silk Raod przeczytać można we wpisie z 26 lutego br.

Początek końca SR nastąpił 30 sierpnia br. Wtedy to, jak informuje portal niebiezpiecznik.pl, agenci FBI aresztowali niejakiego Rossa Ulbrichta (l. 29), właściciela i głównego administratora Silk Road. Chociaż samo śledztwo i zatrzymanie jest niezmiernie ciekawe i wielowątkowe (oraz pokazuje jak wiele błędów popełnił Ulbricht pomagając ścigającym go służbom), to jeszcze ciekawszą informacją jest to, jak szybko pojawiły się plany stworzenia nowego ukrytego forum wymiany. Zgodnie z powiedzeniem, że rynek nie znosi próżni, zaledwie kilka dni po zamknięciu SR, pojawiają się głosy o utworzeniu Silk Road v2.0. Dzieje się tak, ponieważ sama zasada działania ukrytej sieci TOR nie została zachwiana i w dalszym ciągu (przy zachowaniu odpowiedniej ostrożności) jest to bezpieczny rynek dający anonimowość przy wymianie dóbr. Również krypto waluta Bitcoin, używana jako główny środek płatniczy przy tego typu transakcjach, co do zasady swojego działania, wyszła z całego zamieszania obronną ręką. Jak podaje serwis techcrunch.com, po dwuletnim śledztwie nad Silk Road i wydaniu na to tysięcy, jeśli nie milionów dolarów, programiści są w stanie zaledwie w ciągu kilku tygodni stworzyć nowy, bezpieczniejszy rynek wymiany towarami i niejako rozpocząć „zabawę” od nowa.

Trochę to przypomina pracę policyjnych wydziałów do zwalczania przestępczości narkotykowej. Czy przestępczość ta będzie kiedykolwiek zwalczona? Nie, bo nie chodzi o to, aby złapać króliczka, ale by go gonić. Póki jest kasa na etaty, to trzeba się cieszyć i „szanować” pracę, bo jak zrobimy już wszystko, to nie będziemy potrzebni i nas zwolnią. Narkomania zawsze była, jest i będzie. Jak można tworzyć w policji wydział do walki z nią? Równie dobrze można by było utworzyć Wydział do Przeciwdziałania Tworzeniu się Chmur Pierzastych, albo Wydział do Walki z Żółknięciem Liści. Kolejna kwestia, to jak można ścigać i karać ludzi, którzy swoim działaniem nie wyrządzają ani krzywdy, ani szkody innym ludziom?

Sporym optymizmem napawa jedynie fakt, że to średniowieczne myślenie i postępowanie nie obroni się przed nowoczesnymi technologiami. Powoli staje się jasne, że anonimowość w przepływie towarów i środków pieniężnych, może być faktem. To z kolei oznacza, że wszechobecne macki aparatu kontrolno-karnego mogą już nie być w stanie dosięgnąć np. ludzi handlujących na stronach typu Silk Road. I oby tak dalej.

piątek, 20 września 2013

Pomysły pani Bublewicz

Posłanka Platformy Obywatelskiej Beata Bublewicz (prywatnie córka nieżyjącego rajdowca Mariana Bublewicza) co jakiś czas przypomina o sobie ogłaszając propozycje zmian w przepisach z zakresu z ruchu drogowego. Będąc przewodniczącą Parlamentarnego Zespołu ds. Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego stara się, aby co kilka tygodni/miesięcy w mediach pojawiał się jakiś news dotyczący planowanych zmian w prawie. Odrębną kwestią jest czy rzeczywiście te przepisy wejdą w życie czy nie - wydaje się, że w tej metodzie chodzi tylko o darmowy sondaż opinii publicznej lub pokazanie społeczeństwu: „jesteśmy i ostro pracujemy”. Mieliśmy już zatem następujące pomysły związane z działalnością pani przewodniczącej Bublewicz:
  • nakaz wymiany opon (letnie/zimowe) [moto.wp.pl, artykuł z 27.07.2012]
  • bezwzględny nakaz zatrzymywania się rowerzystów przed przejazdem przez jezdnię  [www.rowerowegliwice.pl, artykuł z 16.11.2012]
  • zmiana wytycznych dotyczących projektowania dróg (projektowanie tzw. samoobjaśniających się dróg) [auto.dziennik.pl, artykuł z 19.02.2013]
  • kurs pierwszej pomocy na jako część egzaminu na prawo jazdy [natemat.pl, artykuł z 18.09.2013]
Czy naszym drogom i przepisom dotyczącym ruchu drogowego rzeczywiście potrzebne są te wszystkie zmiany? Akurat użytkownicy dróg, a zwłaszcza kierowcy zawodowi, są tą grupą społeczeństwa, która obecnie jest jedną z najbardziej kontrolowanych i zobowiązaną do przestrzegania największej liczby zasad i regulacji prawnych.

Kolejne pytanie powinno brzmieć: czy praca pani Bublewicz ma polegać na tworzeniu jakiś testowych zmian w prawie i wycofywaniu się z nich kiedy widać, że nie zyskają one szerokiego poparcia? Zgoda, że wszystkie zmiany w polskim ustawodawstwie powinny zostać poprzedzone debatą w środowiskach najbardziej zainteresowanych daną dziedziną. Z tym, że po takich konsultacjach społecznych, ustawa powinna być kierowana do prac w Sejmie, a nie lądować na samym dnie szuflady. Jeśli ktoś będąc w pracy ciągle generuje błędne pomysły i podejmuje chybione decyzje, to może powinien zastanowić się nad zmianą miejsca zatrudnienia? Wcale nie jest powiedziane, że będąc córką kierowcy rajdowego, od razu jest się wybitnym specjalistą od tworzenia przepisów drogowych.

niedziela, 15 września 2013

Nasza wolność...

29 maja br. w Pałacu Prezydenckim odbyła się debata „Nasza wolność… Polacy po 24 latach przemian”, zorganizowana przez Centrum Badania Opinii Społecznej. Spotkanie miało miejsce w związku ze zbliżającą się rocznicą 4 czerwca 1989 roku – pierwszych częściowo wolnych wyborów w powojennej Polsce.

Rzeczywiście warto przy okazji tej rocznicy zastanowić się nad tym na ile tak naprawę jesteśmy wolni. Prawdą jest, że nie żyjemy w totalitarnym, zniewolonym kraju. Śmiesznie brzmią te wszystkie nawoływania do walki w obronie demokracji, które tak naprawdę są tylko pretekstem do rozrób, awantur lub podpalenia wozu transmisyjnego TVN-u. Jednak czy jest aż tak różowo, że można odetchnąć z ulgą i powierzyć swoje losy w ręce polityków. Czy rzeczywiście - zytując prezydenta Bronisława Komorowskiego - "jest z czego się cieszyć".

Chyba najlepiej sprawę wolności znają kierowcy. Wystarczy bowiem rozmawiać, przez telefon komórkowy w trakcie jazdy, nie zapiać pasów, bądź nie przewozić dziecka w specjalnie do tego celu przystosowanym foteliku. Pierwszy napotykany na drodze policjant bardzo szybko wytłumaczy wolnemu kierowcy, gdzie nasz kraj ma jego wolność. Podobnie ma się kwestia narkotyków, środków dopingowych zabronionych w sporcie, czy tzw. dopalaczy czy innych nielegalnych używek. Zabawne, że ci sami politycy, którzy raz bronią społeczeństwo przed np. marihuaną, kiedy tylko zwęszą, że zmienia się nastawienie społeczeństwa do tej używki, to zmieniają swoje poglądy o 180 stopni, żeby tylko nie iść pod prąd. Jako przykład można tu podać zmianę nastawienia amerykańskich polityków do kwestii szkodliwości marihuany (W USA przyznają się do pomyłki ws. marihuany). Ciekawie na temat wolności współczesnego człowieka wypowiedział się George Carlin. W jednej z debat telewizyjnych podkreślił, że współczesny zwykły, szary człowiek ma jedynie iluzję wolności i wybierania czegokolwiek.


Dobrym przykładem na to co o kwestiach wolności myślą politycy, jest ostatnia wypowiedź Eugeniusza Kłopotka z PSL. Pytany przez dziennikarza Wiadomości TVP o to jaką odpowiedzialność poniesie była minister pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak (również PSL) za błędną ustawę zabraniającą emerytom pracy na etacie, odpowiedział, że „odpowiedzialność jest co 4 lata przy urnie wyborczej” [Wiadomości, 19.30 13.09.2013]. Jasne, tylko kto w proporcjonalnej ordynacji wyborczej układa listy kandydatów? O to już jednak spolegliwy reporter nie dopytał. Może obawiał się, że jak będzie za bardzo dociekliwy lub będzie zadawał trudne pytania, to politycy nie będą mu chcieli udzielać wywiadów? Brak materiału do głównego wydania Wiadomości = brak kasy na wypłatę. Kolejny przykład jak dziennikarze „smerają się po majciochach” z politykami, udając tylko dociekliwość i nonkonformizm.


piątek, 13 września 2013

Święte krowy

Czy ktoś kiedykolwiek słyszał o dziennikarzu, który jechał autem po pijanemu? Nie mówiąc już o spowodowaniu wypadku. Albo czy ktoś kiedykolwiek słyszał o dziennikarzu, który wdał się w bojkę, awanturował się w urzędzie, na parkingu lub coś w tym stylu? A może ktoś słyszał o dziennikarzu, który nie płaci alimentów, wziął lub próbował dać łapówkę, albo unika płacenia abonamentu RTV?

Marne szanse, aby przeczytać lub usłyszeć informacje zbliżone do powyższych przykładów. W mediach usłyszymy o księdzu, który molestował dzieci lub innym, który wjechał po pijaku w latarnię, usłyszymy o policjancie, który pobił przesłuchiwanego lub o lekarzu, który nie został skazany za zaniedbania przy leczeniu. Nasze obiektywne media na pewno przekażą nam również informację o pijanym dróżniku kolejowym, o pracodawcy, który nieuczciwie traktuje swoich pracowników lub o nepotyzmie przy obsadzeniu stanowisk w spółkach skarbu państwa. OK, jeśli takie fakty mają miejsce, to należy je przekazywać. Dlaczego jednak negatywne informacje przekazywane są o każdej grupie społecznej czy zawodowej z wyjątkiem tej dziennikarskiej? Poza jednym, sławnym już wyjątkiem przeklinającego Kamila Durczoka z TVN (materiał raczej wyciekł niż został oficjalnie opublikowany), nigdzie nie zobaczymy dziennikarzy palących, przeklinających czy pijanych. Jakaś alternatywna rzeczywistość? Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że w mediach tradycyjnych (prasa, radio, telewizja) otrzymujemy papkę informacyjną. Nijaką, bez smaku, bez przypraw. Nie mamy żadnych szans otrzymać np. informację ile kosztowała siedziba publicznej telewizji, nie mówiąc już o zarobkach osób tam zatrudnionych czy o wpływach poszczególnych stacji z durnych i nachalnych konkursów SMS.

Zdjęcie pochodzi ze strony w-a.pl

Nie pozostaje nam zatem nic innego jak utwierdzić się w przekonaniu, że ludzie pracujący w mediach to chodzące ideały - wymarzony materiał na żony, mężów, rodziców, itp. Pożegnajmy się z myślami, że w mediach kiedykolwiek usłyszymy jakieś nieprzychylne wiadomości o dziennikarzach. Jedynym źródłem takowych informacji, w obecnej chwili, może być tylko najnowszy przekaźnik informacji - internet. Ludzie bez dostępu do internetu będą nadal skazani na spożywanie nijakiej papki medialnej, przerywanej tonami reklam. Aha, są jeszcze kolejne spoty zachęcające do brania udziału w akcjach SMS-owych. W jednym z ostatnich możemy zobaczyć Macieja Kurzajewskiego, który po raz kolejny robi z siebie idiotę zachęcając tym razem nie do wysyłania SMS-ów (broń Boże!), a do biegania.

czwartek, 29 sierpnia 2013

W USA przyznają się do pomyłki ws. marihuany

Ogólnoświatowa głupawka związana z zakazywaniem wszystkiego co, według polityków, jest niebezpieczne i szkodliwe dla zwykłych ludzi, powoli słabnie. Dynamika tego osłabienia nie jest może zachwycająca (przypomina raczej pokonanie odcinka 2 km przy wyprawie wzdłuż Nilu), ale jest i należny się przynajmniej z tego cieszyć.

Po uznaniu marihuany za legalną przez takie kraje jak Holandia, Belgia, Szwajcaria (częściowo) czy ostatnio Kolumbia, kolej przyszła na jeden z największych rynków świata - USA [wikipedia.org, dostęp 29.08.2013]. Powoli kolejne stany tego kraju zgadzają się, aby marihuanę traktować nie jako narkotyk, a jako lek. Ma to na celu ułatwienie legalnego dostępu do tego specyfiku osobom chorym na takie choroby jak AIDS, nowotwór czy stwardnienie rozsiane. Póki co legalnie w USA marihuanę posiadać można tylko w dwóch stanach: Kolorado i Waszyngton. Z kolei marihuana jako lek dozwolona jest aż w 22 stanach oraz w samym mieście Waszyngton.

Na przykładzie legalizacji bądź tylko depenalizacji posiadania marihuany, po raz kolejny możemy się przekonać jak niekonsekwentni są politycy (przynajmniej znaczna ich większość). Ich poglądy przypominają raczej wiatraczek obracający się w kierunku z którego aktualnie wieje wiatr, niż zbiór stałych zasad, którym się jest oddanym przez całe życie. Śmieszne jest również to, jak w ciągu kilku, kilkunastu lat raz można wmawiać i przekonywać społeczeństwo do tego jak marihuana jest szkodliwa, a następnie zmieniać swoje poglądy o 180 stopni. A co z osobami, które w przeszłości ucierpiały w wyniku takiego restrykcyjnego podejścia do marihuany? Z osobami, które zostały ukarane karami grzywny bądź więzienia? Poniżej link do materiału Marcina Wrony z TVN, w którym naukowiec z USA przyznaje się do błędu w sprawie szkodliwości marihuany.

Rewolucja w trawie (TVN)

czwartek, 8 sierpnia 2013

Google Glass nie dla kierowców

Google Glass to projekt mający na celu stworzenie futurystycznych okularów posiadających podobne funkcje jak większość obecnych smartfonów, ale wyświetlających obrazy wprost przed naszym okiem i będących w 100% sterowane głosem. Pojawienie się tego urządzenia na rynku przewidywane jest na początek 2014 roku z ceną detaliczną rzędu 1 500 $ [cnet.com, dostęp 02.08.2013]

Władze brytyjskie wykazują się kolejnym (po ubiegłotygodniowym pomyśle filtrowania treści pornograficznych w internecie) opiekuńczym pomysłem. Otóż chcą zakazać [engadget.com, dostęp 08.08.2013] kierowcom używania okularów Google podczas jazdy. Uzasadnienie takiego pomysłu jest standardowe - robimy to w trosce o bezpieczeństwo użytkowników dróg. OK, ale jeśli mamy być konsekwentni, to kolejnym krokiem powinien być zakaz montowania desek rozdzielczych i odbiorników radiowych w samochodach. Następny krok, to zakaz używania w czasie jazdy nawigacji samochodowych i rejestratorów jazdy - przecież one też mogą rozpraszać kierowcę. W tym momencie władze Wielkiej Brytanii wydają się być zdecydowanym liderem idiotyzmów prawnych i „opiekuńczych” ustaw, które tak naprawdę tylko utrudniają ludiom życie. W zasadzie mogą być tylko dwa możliwe powody takiego rozkwitu bezmyślnych pomysłów: 1. sezon ogórkowy (brak chęci do pracy) lub 2. próba odwrócenia uwagi społeczeństwa od realnych problemów i wprowadzanie po cichu naprawdę niewygodnych ustaw.

środa, 7 sierpnia 2013

Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale...

Władze Kostaryki (Ameryka Środkowa; 4,3 mln ludności) podjęły decyzję [wprost.pl, dostęp 07.08.2013] o zlikwidowaniu ogrodów zoologicznych znajdujących się w tym kraju. Co prawda rzecz dotyczy zaledwie dwóch ogrodów (bo tyle posiadają), ale jest to być może dobry sygnał dla innych krajów, aby również pójść w ślady Kostaryki.
Zdjęcie pochodzi ze strony www.bornfree.org.uk
Jedynym celem ogrodów zoologicznych jest zarabianie pieniędzy na zaspakajaniu ciekawości osób zwiedzających zoo, a zwierzęta spędzające całe życie w klatkach są dla właścicieli ogrodów, tylko narzędziem do zarabiania. I nie ma znaczenia czy są to małe czy duże klatki, jaką mają powierzchnię w przeliczeniu na jedno zwierzę lub, że są to duże wybiegi - niewola to niewola. Nie ma znaczenia w jakich warunkach jest się zniewolonym. Przecież o wiele przyjemniej jest obserwować zwierzęta w ich naturalnym środowisku. A jeśli, z jakiegoś powodu, obserwacja taka dla zwykłego człowieka jest niemożliwa, to nie znaczy, że uzasadnia to konieczność złapania i zamknięcia zwierzęcia, aby człowiek mógł je sobie do woli oglądać.

piątek, 26 lipca 2013

Panu Biernackiemu podobają się pomysły Camerona

Nie trzeba było długo czekać na reakcję polskich polityków na pomysły brytyjskiego premiera Camerona w sprawie filtrowania internetowych stron pornograficznych. Jak donosi gazeta.pl [dostęp 26.07.2013] jeden z tuzów polskiej myśli politycznej, obecnie minister sprawiedliwości, pan Marek Biernacki z dużym zainteresowaniem wyraził się o pomysłach premiera Camerona: „Pomyślimy o przeniesieniu podobnych regulacji na grunt polski. Ochrona młodych ludzi powinna być naszym priorytetem”. Dzięki, „tato”!

Zdjęcie pochodzi ze strony premier.gov.pl

Aktualizacja [26.07.2013 23:35]

Warto odnotować również rozsądną wypowiedź Donalda Tuska w tym temacie: „Nie zakładamy żadnych działań ani prac, jeśli chodzi o blokowanie dostępu do legalnych treści, nawet jeśli nam estetycznie czy etycznie nie odpowiadają. Wolelibyśmy, żeby wspólnie czuwać, głównie rodzina czuwała, żeby dzieci nie miały dostępu do treści przeznaczonych wyłącznie dla dorosłych” [gazeta.pl, dostęp 26.07.2013]. I o to własnie chodzi: to rodzice (bądź dalsza rodzina) mają pilnować i zajmować się swoimi dziećmi, a nie pan minister pisać ustawy kontrolujące życie całego społeczeństwa.

środa, 24 lipca 2013

Kolejna walka z wiatrakami i marnotrawstwo publicznych pieniędzy

Internetowe wydanie dziennika The Guardian informuje o „wspaniałym” pomyśle premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona. Chce on, aby każde gospodarstwo domowe, które ma dostęp do internetu, deklarowało czy chce mieć zainstalowane filtry blokujące strony pornograficzne. Ma to ułatwić walkę z pedofilią oraz ograniczyć dostęp do tzw. ekstremalnej pornografii zawierającej przemoc czy sceny gwałtu.

Całe szczęście, że ten pomysł nie będzie finansowany przez polskich podatników. Jest to bowiem kolejny przykład walki z wiatrakami, z czymś czego nie da się wyeliminować, a jedyne co mogą robić władze, to ograniczać i utrudniać dostęp do ww. treści. Niestety budując przy okazji kolejny potężny aparat represji, śledzenia, kar i sankcji. To jest śmieszne, żeby dorosły człowiek musiał tłumaczyć się innemu dorosłemu człowiekowi z tego, że chce mieć dostęp do internetowych serwisów pornograficznych. Jeśli pomysł pana Camerona zostanie zrealizowany w UK, to niestety za kilka lat również nasi decydenci będą przekonywać nas o konieczności wprowadzenia takich ograniczeń. Oczywiście dla naszego dobra.

środa, 17 lipca 2013

Mocny cios w polskie podziemie narkotykowe

Jak donosi gazeta.pl suwalscy policjanci odnieśli duży sukces w walce z przestępczością narkotykową. W czwartek 11-go lipca, w dwóch niezależnych od siebie akcjach, znaleźli łącznie 1,5 grama marihuany. Posiadacze narkotyków, 20-sto i 23-latek, zostali zatrzymani i usłyszeli zarzuty posiadania środków odurzających. Ponieważ, w zasadzie posiadanie każdej ilości narkotyku uznawane jest za przestępstwo, to grozi im do 3 lat pozbawienia wolności.

Smutne w tej sprawie jest to, że oto mamy kolejny przykład na mnożenie zakazów i narastającą penalizację naszego życia. Na pewno zadowoleni są z tego: minister finansów (więcej kasy), minister sprawiedliwości (więcej pracy = więcej kasy) i policjanci (więcej pracy = więcej kasy i przywilejów). Co jednak mają powiedzieć zwykli obywatele, którzy robiąc z pozoru niewinne i, co ważne nikomu nie szkodzące rzeczy, mogą zostać wsadzeni do więzienia? Jedyne zabawne akcenty tego wydarzenia, to komentarze osób czytających wspomniany na wstępie artykuł.

chris_yyz: Mysle, ze po tym ciosie polskie podziemie narkotykowe juz sie nie podniesie.

bartas1: Pies Kory wyjara więcej w weekend

poniedziałek, 15 lipca 2013

Złodziejstwo jest złodziejstwem

Posłowie z nadzwyczajnej komisji sejmowej, która pracuje nad zmianami w kodeksie karnym, chcą podniesienia limitu, od którego kradzież traktowana jest nie jak wykroczenie, a jak przestępstwo [wyborcza.pl, dostęp 15.07.2013]. Obecnie granica ta wynosi 250 zł, w przyszłości ma to być 400 zł i zmieniać się w zależności od kwoty stanowiącej ¼ płacy minimalnej. Oczywiście należy mieć świadomość, że podniesienie tego limitu nie oznacza całkowitej bezkarność złodziei sklepowych i kieszonkowców. Nadal bowiem sprawcy tzw. drobnych kradzieży mogą być karani grzywną, aresztem lub ograniczeniem wolności.

Ciekawe natomiast jest uzasadnianie przez policję i prokuraturę konieczności podniesienia tego limitu. Twierdzą oni, że dzięki temu zmniejszy im się ilość pracy, ponieważ nie będą musieli prowadzić czasochłonnych śledztw w wielu drobnych sprawach. To dziwne, ponieważ większość takich drobnych kradzieży jest zgłaszana na policję tylko wtedy, gdy sprawca zostanie załapany na gorącym uczynku i nie trzeba prowadzić jakiegoś drobiazgowego śledztwa w tej sprawie. Jeśli policja i prokuratura muszą w takich wypadkach wszczynać swoje czasochłonne procedury, to może powinno się te procedury usprawnić, zamiast iść na łatwiznę i zmieniać granicę kwalifikowalności kradzieży. Sporo do myślenia daje tu czas jaki zajął prokuraturze na ustalenie czy Andrzej Lepper, były wicepremier i lider Samoobrony, popełnił samobójstwo czy był zamordowany. Został on znaleziony martwy 5 sierpnia 2011 r. w warszawskiej siedzibie partii, a śledztwo w tej sprawie zakończyło się nieprawomocną decyzją w październiku 2012 roku [wp.pl, dostęp 15.07.2013]. Podobnie wygląda sprawa Brunona K. podejrzanego o chęć dokonania zamachu bombowego na instytucje rządowe i najważniejsze osoby w państwie. Choć aresztowanie miało miejsce 9 listopada 2012, to do tej pory nie został on osądzony, a prokuratura występuje do sądu o kolejne miesiące przedłużenia aresztu, aby mieć czas na przesłuchanie kolejnych świadków i zgromadzić kolejne opinie biegłych [rmf24.pl, dostęp 15.07.2013].

Dla porównania: Anders Breivik dokonał zamachu w Oslo i na wyspie Utoya 22 lipca 2011 roku, a 24 sierpnia 2012 r. został skazany (wyrok nieprawomocny, ale żadna ze stron nie wniosła odwołania) na 21 lat więzienia [tvn24.pl, dostęp 15.07.2013].

niedziela, 7 lipca 2013

Afera paliwowa. Straty budżetu szacowane na 300 milionów złotych

Portal gazeta.pl podał informację o wykryciu przez policję jednej z największych afer paliwowych ostatnich lat. Legalnie działająca firma z Krakowa odbarwiała tańszy, bo bezakcyzowy, olej opałowy, aby potem wprowadzić go na rynek jako olej napędowy. Ciekawe są dwa aspekty tej sprawy.

Pierwszy, oczywisty, jest taki, iż po raz kolejny przekonujemy się, że tam gdzie państwo w legalnym obrocie jakimś towarem nakłada zbyt wiele podatków, to zawsze znajdzie się ktoś komu będzie się opłacało zaryzykować i zrobić interes „na lewo”.

Drugą ciekawą rzeczą w tej sprawie są wypowiedzi biegłych z krakowskiego Instytutu Nafty i Gazu, powołanych zapewne przez prokuraturę prowadzącą sprawę. Twierdzą oni, że „stosowanie określonej technologii »odbarwiania« prowadzi w efekcie końcowym do uzyskania paliwa złej jakości, które w sposób przyspieszony powoduje korozję i mechaniczne zużywanie współpracujących elementów mechanicznych układu wtryskowego, cylindra, tłoków, a także układu wydechowego silnika spalinowego”. I dalej, że „jazda na takim oleju mogła doprowadzić do nieregularnej pracy silnika, a w skrajnym wypadku nawet jego nieruchomienia”. Szanowni eksperci, widocznie paliwo nie było aż tak złej jakości, skoro proceder trwał od 2006 roku (a więc przez 7 lat) i udało się na nim zarobić kilkaset milionów złotych. No, ale tej ciężej myślącej części społeczeństwa trzeba jakoś odpowiednio naświetlić całą sprawę i pokazać kto tu jest zły, a kto dobry.

sobota, 6 lipca 2013

„My chcemy władzy”

Ostatni weekend czerwca upłynął pod znakiem konwencji PO w Chorzowie, kongresu PiS w Sosnowcu oraz konwencji Solidarnej Polski w Krakowie. Generalnym przesłaniem wszystkich spotkań było hasło „chcemy władzy”. Ci, którzy już ją mają - chcą więcej, a Ci, którzy jeszcze jej nie mają - również chcą jej więcej. Schemat nabierania ludzi nie zmienia się zasadniczo, może tylko z czasem troszkę ewoluuje. Zbigniew Ziobro, lider Solidarnej Polski, na konwencji w Krakowie obiecywał wprowadzenie systemu prezydenckiego, zmianę ordynacji wyborczej, zawieszenie finansowania partii z budżetu państwa oraz likwidację Senatu. Aż chce się powiedzieć „obiecanki-cacanki, a głupiemu radość”. Zdaje się, że większość z tych pomysłów była już wygłaszana przez przedstawicieli tej lub innej partii politycznej, przy okazji którejś kampanii wyborczej.

Panowie politycy! Jeśli chcecie być pewni poparcia większości społeczeństwa, to jest tylko jedna rada: mówcie, że kiedy dojdziecie do władzy, to wprowadzicie taki system, który pozwoli rozliczać Waszą pracę i ewentualnie karać Was za Wasze błędy lub brak działania. Nic więcej nie musicie obiecywać.

piątek, 28 czerwca 2013

Belgia: koniec z wolną sprzedażą broni

Belgia nie będzie już posiadała listy broni, na której posiadanie nie jest potrzebne żadne zezwolenie [polskieradio.pl, dostęp 27.06.2013]. Minister sprawiedliwości Belgi, pani Annemie Turtelboom, jak sama powiedziała „w trosce o porządek publiczny”, anulowała listę broni, której faktu posiadania nie trzeba zgłaszać organom władzy. Chodzi tu głównie o broń historyczną, dekoracyjną czy ludową. Troska ta zapewne jest podyktowana tragicznymi wydarzeniami w mieście Liege, kiedy to mężczyzna otworzył ogień w centrum miasta do przechodniów.

No cóż, pozostaje tylko trzymać mocno kciuki za panią minister, ponieważ, skoro władza będzie kontrolowała każdą sztukę broni palnej znajdującej się w rękach obywateli Królestwa Belgii, to prawdopodobieństwo, że ktoś zostanie postrzelony na ulicy spadnie praktycznie do zera. Tak samo jest przecież z narkotykami - są zakazane, więc nikt ich na oczy nie widział; podrabianym alkoholem - pędzenie bimbru jest zakazane, więc nikt tego nie robi; lub przekraczaniem prędkości na drodze - są zakazy, więc nikt tego nie robi. Mamy zatem kolejny przykład jak w trosce o dobro obywateli, państwo nakłada im kolejny kaganiec i kontroluje kolejne obszary ich życia.

czwartek, 27 czerwca 2013

Jeden szeryf na jednego mieszkańca

Piosenka Wojciecha Młynarskiego „Ballada o Dzikim Zachodzie” z płyty „Złota kolekcja - Absolutnie” wydanej w marcu 2000 roku. Tekst piosenki ciągle bardzo aktualny i jakby opisujący rzeczywistość bliższą, niż tytułowy Dziki Zachód.


Potwierdzają to setne przykłady
Że westerny wciąż jeszcze są w modzie
Wysłuchajcie więc proszę ballady
O tak zwanym najdzikszym zachodzie

Miasto było tam jakich tysiące
Wokół preria i skały na przeciw
Jak gdzie indziej świeciło tam słońce
Marli starcy, rodziły się dzieci

I tym tylko od innych różni się ta ballada
Że w tym mieście gdzieś na prerii krańcach
Na jednego mieszkańca jeden szeryf przypadał
Jeden szeryf na jednego mieszkańca

Konsekwencje ten fakt miał ogromne
Bo nikt w mieście za spluwę nie chwytał
I od dawna już każdy zapomniał
Jak wygląda prawdziwy bandyta

Choć finanse poniekąd leżały
Gospodarka i przemysł był na nic
Ale każdy czy duży czy mały
Czuł się za to bezpieczny bez granic

Bo tym tylko od innych różni się ta ballada
Że w tym mieście gdzieś na prerii krańcach
Na jednego mieszkańca jeden szeryf przypadał
Jeden szeryf na jednego mieszkańca

Jeśli państwa historia ta nudzi
To pocieszcie się tym, że nareszcie
Którejś nocy krzyk ludzi obudził
„Bank rozbity, bandyci są w mieście!”

Dobrzy ludzie na próżno wołacie
Nikt nie wstanie za spluwę nie chwyci
Skoro każdy świadomość zatracił
Czem się różnią od ludzi bandyci

A tym tylko od innych różni się ta ballada
Że w tym mieście gdzieś na prerii krańcach
Na każdego człowieka nagle strach upadł blady
Od szeryfa do zwykłego mieszkańca

Potwierdzają to setne przykłady
Że westerny wciąż jeszcze są w modzie
Wysłuchaliście państwo ballady
O tak zwanym najdzikszym zachodzie

Miasto było tam, jakich tysiące
Ludzkie w nim krzyżowały się drogi
Lecz nie wszystkim świeciło tam słońce
Bo bandyci krążyli bez trwogi

Wyciągnijmy więc morał w tej balladzie ukryty
Gdy nie grozi nam żadne rififi
Że czasami najtrudniej jest rozpoznać bandytę
Gdy dookoła są sami szeryfi
Gdy dookoła są sami szeryfi
Gdy dookoła są sami szeryfi

sobota, 11 maja 2013

Minister Sienkiewicz wypowiada wojnę

Nowy minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz zaczyna swoją pracę jak ksiądz - od straszenia społeczeństwa. Tym razem postrach w ludziach ma wzbudzić wojna: "Jesteśmy w przededniu drugiej wojny z zorganizowaną przestępczością". No jeśli praca policji ma polegać na wypowiadaniu wojny, zamiast na systematycznym, codziennym łapaniu przestępców i tworzeniu takiego prawa, które nie kusi możliwościami jego obchodzenia, to albo pan minister nie zna się na pracy policji, albo mówi to co ładnie i doniośle brzmi w uszach plebsu. Przypominając sukcesy policji z lat 90. w zwalczaniu grup przestępczych z Pruszkowa i Wołomina, zapomina on o genezie tych środowisk. Czy to, bowiem, nie zaniedbania organów ścigania doprowadziły wtedy do takiego rozrostu zorganizowanej przestępczości? Łatwo teraz chwalić się rozbiciem gangów, które rozpanoszyły się wtedy tak mocno, że kokaina przemycana była statkami prosto z Kolumbii, a wpadka jednego transportu była dla gangsterów niewielką stratą [Alfabet mafii. Dekada mafijnej Warszawy]. Jakie starty ponosiło wtedy państwo i obywatele na innych działalnościach gangów: przemyt alkoholu, papierosów, porwania dla okupu, morderstwa na zlecenie, itd? Czyżby policja znów chciała doprowadzić do takich zaniedbań, żeby przestępcom trzeba było wytaczać wojnę? A może już te zaniedbania zostały poczynione i teraz trzeba odpowiednio "naświetlić" społeczeństwu całą sytuację?

Dalej w swojej wypowiedzi Bartłomiej Sienkiewicz wyjaśnia, że będzie to walka z tzw. przestępczością "białych kołnierzyków", zajmującą się głównie wyłudzaniem podatków. Mamy zatem typowy przypadek samonapędzającej się machiny: z jednej strony coraz bardziej chciwe i trudne w interpretacji przepisy podatkowe, z drugiej zastępy służb ściągających tych, którzy są (lub próbują być) "konkurencją" dla ministerstwa finansów. Nowy minister spraw wewnętrznych już zapowiedział utworzenie 200-300 nowych etatów w CBŚ. Co to da, jeśli przepisy są tak zawiłe, że z ich interpretacją nie radzą sobie nawet pracownicy Urzędów Skarbowych, Urzędów Kontroli Skarbowej i Wywiadu Skarbowego? Czy nie lepiej uprościć przepisy likwidując wiele niepotrzebnych ulg i zwolnień, zamiast wydawać pieniądze na tworzenie nowych etatów w organach ścigania? Szacuje się, że straty budżetu państwa spowodowane nieprawidłowościami przy rozliczaniu podatku VAT sięgają kilkudziesięciu miliardów rocznie [igmnir.pl, dostęp 11.05.2013]. Jednak, aby społeczeństwo nie miało wrażenia, że się je tylko straszy wojnami i mówi o zwiększaniu ilości etatów, pan minister sporą cześć swojego exposé poświecił również na tak ogólne, ale jednocześnie jakże ładnie brzmiące, frazesy jak: zwalczanie przemocy wobec najsłabszych (kobiet, dzieci i starców) czy tworzenie programów antyterrorystycznych i antykorupcyjnych (cokolwiek by to miało znaczyć).

Właściwe, to nowy pan minister dobrze rozpoczął swoją pracę. Trochę postraszył, trochę się pochwalił jaką to ciężką i trudną pracę ma do zrobienia policja, trochę naobiecywał zapewniając jednocześnie, że policja będzie ścigać przestępców zarówno tych małych jak i działających na szeroką skalę, a jej szeregi powiększą się tylko nieznacznie. Piękna mowa, wspaniałe obietnice i szczere zapewnienia - idealny polityk.

wtorek, 30 kwietnia 2013

D(yż)urne tematy w mediach

Wraz z uruchomieniem 24-godzinnych kanałów informacyjnych rozpoczęła się era deficytu informacji. O czym bowiem można informować bez przerwy przez całą dobę? OK, w godzinach nocnych, od 23 do 4-5 rano, można prezentować filmy dokumentalne lub powtórki z dnia poprzedniego, ale co robić z czasem antenowym przez ponad 12 godzin w ciągu dnia? Nic więc dziwnego, że kanały informacyjne rzucają się na każdy możliwy do wykorzystania temat jak wygłodniałe wilki (hieny?) na zwierzynę. Każde nawet najbardziej błahe, lub po prostu głupie (najczęściej ze względu na osoby, które biorą w nim udział) wydarzenie musi zostać obfotografowane, sfilmowane, umówione i skomentowane: najpierw przez okolicznych mieszkańców (sąsiadka, która nie chce pokazać twarzy, ale chętnie opowiada przez uchylone drzwi, myśląc, że kamera jest wyłączona), następnie przez błyskotliwego reportera/kę, którzy zawsze temat opatrzą jakąś moralizatorską puentą, a na końcu przez zgromadzonych w studiu ekspertów (przeważnie w kółko ten sam zestaw - po wysłuchaniu kilku wypowiedzi, widząc twarz, od razu wiadomo co dana osoba powie).

Z czasem można sobie wyrobić pewien szablon tematów jakie, z niemal stuprocentową pewnością, pojawią się w mediach.


Wydarzenie/sytuacja

Przekaz w mediach
Opady śniegu
  • anomalia pogodowa spowodowana ocieplaniem się klimatu
  • drogowcy nie nadążają z odśnieżaniem dróg
  • właściciele posesji nie odśnieżają chodników
  • śnieg zalegający na dachach stanowi zagrożenie
  • sople lodu stanowią zagrożenie
Opady deszczu
  • anomalia pogodowa spowodowana ocieplaniem się klimatu
  • podnoszący się stan wody w rzekach, podtopienia i brak szybkiej reakcji odpowiednich służb
  • zniszczenia w uprawach rolnych spowodują wzrost cen żywności
Opady gradu
  • anomalia pogodowa spowodowana ocieplaniem się klimatu
  • zniszczenia w gospodarstwach domowych i brak szybkiej akcji odpowiednich służb
  • zniszczenia w uprawach rolnych spowodują wzrost cen żywności
Wichury, trąby powietrzne
  • anomalia pogodowa spowodowana ocieplaniem się klimatu
  • zniszczenia w gospodarstwach domowych i brak szybkiej akcji odpowiednich służb
  • zniszczenia w uprawach rolnych spowodują wzrost cen żywności
Brak opadów deszczu
  • anomalia pogodowa spowodowana ocieplaniem się klimatu
  • paraliż portów rzecznych z powodu niskiego stanu rzek
  • zniszczenia w uprawach rolnych spowodują wzrost cen żywności
Brak opadów śniegu
  • anomalia pogodowa spowodowana ocieplaniem się klimatu
  • przemarznięcie upraw rolnych spowoduje wzrost cen żywności
Upały
  • anomalia pogodowa spowodowana ocieplaniem się klimatu
  • zniszczenia w uprawach rolnych spowodują wzrost cen żywności
  • ile należy pić wody w ciągu dnia i kto jest najbardziej zagrożony przez upały
Okres przedświąteczny, przedwakacyjny, przed rozpoczęciem roku szkolnego
  • o ile więcej będą nas one kosztować w porównaniu do zeszłego roku
  • wzmożony ruch na drogach i "statystyki" policyjne dotyczące kierowców
Okres okołomaturalny
  • jakie były tematy z języka polskiego
  • kto pamięta jaki temat z języka polskiego pisał na swojej maturze
  • gdzie były przecieki arkuszy maturalnych

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Przejście dla pieszych jest tylko dla pieszych

Coraz dłuższe i cieplejsze dni zachęcają do weekendowych wycieczek rowerowych lub nawet tymczasowego zastąpienia auta "jednośladem o napędzie nożnym". Przy takich okazjach media oczywiście mają jakiś swój dyżurny temat. Tak jak kilka miesięcy wcześniej, w czasie obfitych opadów śniegu, "gorącym" tematem było straszenie mandatami za odśnieżanie samochodu przy uruchomionym silniku, tak teraz jest to straszenie mandatem za przejeżdżanie rowerem przez przejścia dla pieszych.

Przepisy prawne mówią coś bardzo ogólnie na temat "zachowania szczególnej ostrożności i ustępowania miejsca pieszym" przez rowerzystę w czasie "korzystania z drogi dla rowerów i pieszych". Jednak nadgorliwi policjanci interpretują te ogólniki na swój sposób. Jeden z nich wypowiadał się nawet w serwisie radiowym, sięgając przy okazji szczytów logiki: "[...] przejście dla pieszych, jak sama nazwa wskazuje, służy do poruszania się po nim pieszo" [cytat z pamięci]. Jasne mistrzu! To mniej więcej ten sam poziom logiki co gdyby stwierdzić, że "samochód, jak sama nazwa wskazuje, sam chodzi". Idźmy dalej: chodnik, jak sama nazwa wskazuje, służy tylko do chodzenia.

Póki co obywatele nadal będą dostawać mandaty, za popełnienie poważnego wykroczenia, bo tzw. ustawodawca dał policji szeroką furtkę do interpretacji ogólnikowego zapisu. Tylko czekać jak po rowerzystach przyjdzie kolej na mandaty dla osób na wózkach inwalidzkich albo rodziców wiozących dzieci w wózkach przez przejście dla pieszych. Skoro mamy się trzymać żelaznej logiki policjantów, to się jej trzymajmy.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Policyjno-medialna stymulacja

Co jakiś czas mamy okresy wzmożonych wyjazdów prywatnymi samochodami. Są to przede wszystkim okresy świąteczne: Boże Narodzenie, Wielkanoc, Wszystkich Świętych, święta majowe albo zwyczajne wyjazdy na lub powroty z wakacji. Gwoździem programu wszelkich serwisów informacyjnych staje się wówczas saga pod tytułem "Sytuacja na drogach".

Panowie policjanci z wydziałów ruchu drogowego chwalą się ile to sił policyjnych bierze udział we "wzmożonych kontrolach drogowych", podają statystyki wypadków drogowych, liczbę osób rannych i zabitych oraz ilu zatrzymali nietrzeźwych kierowców, a także apelują o "zdjęcie nogi z gazu" i "dostosowanie prędkości do warunków na drodze". Media są zachwycone, bo mają dyżurny temat na klika, a nawet kilkanaście serwisów informacyjnych. Informacja dotycząca sytuacji na drogach w kwietniu 2012 roku, równie dobrze może być użyta w roku 2013, przy okazji innych świąt. I tak co klika miesięcy ten sam szablon - zmieniane są tylko liczby i daty. Policja z kolei jest wniebowzięta, bo może się pochwalić swoją pracowitością. Na ok. 100 tyś. policjantów, "pilnować porządku na drogach" w okresie Wielkiejnocy 2013 wyjechało 10 tyś. Generalnie wszystko odbywa się według schematu: dobrzy dziennikarze i pracowici policjanci, a źli kierowcy.

Najsmutniejsze w tej ogólnopolskiej głupawce jest to, że wiele osób daje się na nią nabierać: krytykują kierowców jadących szybciej od nich samych ("wariat", "dawca organów"), martwią się liczbami z policyjnych statystyk (zapominając, że policja nigdy nie podaje tych liczb w ujęciu procentowym do ilości wszystkich osób/pojazdów poruszających się po drogach w danym okresie), a w ostateczności pomstują na tych, których policja złapała na jeżdżeniu na tzw. podwójnym gazie (również nie podając ile z pośród zatrzymanych, to osoby, które rzeczywiście wsiadły za kierownicę po spożyciu w tym samym dniu alkoholu, a ile to osoby, które piły dnia poprzedniego i wsiadały do auta ze świadomością, że są trzeźwe). Na marginesie: w naszym kraju nie jest tak, że można sobie iść na posterunek i poprosić o zbadanie alkomatem przed wyjechaniem na drogę. No chyba, że ktoś zakupi sobie swój prywatny alkomat za kilkaset złotych.

Już za czasów sowieckich znane było określenie "pożyteczny idiota". W naszym kontekście, pożyteczny idiota, to ten, któremu wystarczy, że stymulujący się wzajemnie policjanci i dziennikarze, powiedzą, że na drogach było dużo wypadków, albo, że zatrzymano wielu nietrzeźwych kierowców, albo, że rozmawianie przez telefon komórkowy w czasie jazdy jest nieodpowiedzialne, niebezpieczne i w ogóle w najwyższym stopniu zakazane. Pożyteczny idiota nie tylko bezrefleksyjnie przyjmie te wiadomości, ale po pewnym czasie sam będzie zwolennikiem ograniczania prędkości i innych zakazów dla kierowców. A co z jedzeniem... powiedzmy hot dogów? Przecież spożywanie w czasie jazdy gorącej bułki z parówką może okazać się tak samo absorbujące uwagę jak rozmawianie przez telefon. A co z dziećmi kłócącymi się na tylnym siedzeniu auta? Wystarczy tylko odpowiednio długo wmawiać pożytecznym idiotom, że wożenie niezakneblowanych dzieci samochodem jest niebezpieczne, a oni sami w to uwierzą, będą zatykać usta swoich dzieci i krytykować tych, którzy tego nie robią. A jeśli jeszcze poprze się argumenty o kneblowaniu, odpowiednio dobranym "statystykami", najlepiej z tzw. zachodu, to już będzie sukces murowany.

Komiczne jest również zatroskanie panów policjantów. Stróże prawa apelują o zdjęcie nogi z gazu, zapięcie pasów, wożenie dzieci w foteliku, itp. Jak to miło kiedy obcy, dorosły facet mówi drugiemu dorosłemu facetowi, aby ten nie jechał za szybko albo zapiął pasy. Głupie i restrykcyjne przepisy są policjantom na rękę, ponieważ im więcej różnej maści zakazów i ograniczeń, tym więcej trzeba będzie utworzyć etatów w policyjnych wydziałach. O tym jednak pożyteczny idiota nie pomyśli.

poniedziałek, 18 marca 2013

Biznes robiony na zwierzętach

Berlin posiada dwa ogrody zoologiczne. Większy i starszy z nich to Berliński Ogród Zoologiczny otwarty 1 sierpnia 1844 roku, posiadający 14 tys. zwierząt i mieszczący się na obszarze 35 hektarów. Drugi to Tierpark Berlin utworzony w 1955 roku, posiadający ponad 7 tys. zwierząt ulokowanych na obszarze 160 hektarów.

Być może niektórzy jeszcze pamiętają historię małego niedźwiedzia polarnego o imieniu Knut. Kilka lat temu media podały informację [wp.pl, dostęp 17.03.2013] o dwóch niedźwiedziach polarnych, które przyszły na świat w Berlińskim Ogrodzie Zoologicznym. Ponieważ oba, zaraz po urodzeniu, zostały odrzucone przez matkę, to trafiły pod opiekę pracowników zoo. Niestety w krótkim czasie jeden z nich zdechł, zaś jego silniejszy brat szybko stał się ulubieńcem wszystkich zwiedzających niemieckie zoo. Mało tego: Knut stał się symbolem ochrony zwierząt, a w blasku jego sławy wygrzewał się również ówczesny minister ochrony środowiska Sigmar Gabriel. I o ile media bardzo szeroko rozpisywały się o popularności puszystego niedźwiadka, to już o jego śmierci w wieku zaledwie czterech lat, mało kto wspominał.

Frank Albrecht, obrońca praw zwierząt, przy okazji historii z małym Knutem, podniósł kwestię związaną z realną krzywdą jaką ludzie wyrządzają dzikim zwierzętom wychowując je w niewoli. Ta pozorna opieka i pomoc, tak naprawdę w niczym nie służą zwierzętom, a bezrefleksyjne dokarmianie porzuconych przez matkę noworodków jest sprzeczne z naturą. Frank Albrech pytając ironicznie czy porzucone przez matkę niedźwiadki zostaną uśpione, tak jak to miało miejsce w podobnej sytuacji w zoo w Lipsku, został zaszufladkowany przez media jako ten, który domaga się uśmiercania zwierząt urodzonych w niewoli: "Obrońcy praw zwierząt chcą śmierci misia" [gazeta.pl, dostęp 17.03.2013]

Zatem skoro ani "sztuczne" wychowywanie i dokarmianie przez ludzi ani tym bardziej usypianie nie są dobrym wyjściem z sytuacji, to co robić ze zwierzętami przychodzącymi na świat w ogrodach zoologicznych? Odpowiedź wydaje się być raczej oczywista: nie dopuszczać do rodzenia się tam tych sworzeń a te, które już przyjdą na świat w niewoli przygotowywać do samodzielnego życia na wolności i w odpowiednim czasie wypuszczać do naturalnego środowiska. Zoo nie powinno być namiastką natury gdzie rodzą się i wychowują zwierzęta w warunkach alternatywnych do naturalnych. Ogrody zoologiczne nigdy nie stworzą im odpowiednich warunków i nigdy nie nauczą zachowań oraz instynktów potrzebnych do przetrwania w naturze. Wybiegi nawet jeśli będą zajmowały olbrzymie połacie ziemi, to również nie dorównają bezkresnym sawannom, puszczom lub morskim głębinom. O ile zwierzęta roślinożerne, być może dały by sobie radę ze zdobyciem pokarmu w warunkach naturalnych, to o wiele gorzej przedstawia się sytuacja drapieżników. Te zawsze będą otrzymywać pożywienie od człowieka, który je wcześniej dla nich przygotował (czytaj: zabił). Swoją drogą ciekawe jest, że np. tygrys nigdy nie dostanie w zoo żywego królika lub kury którą musiałby najpierw upolować, aby się najeść do syta. Czy ktoś kiedykolwiek widział delfiny albo foki karmione żywymi rybami? Być może ludziom opiekującym się drapieżnikami w zoo trudno pogodzić się z myślą, że ich pupil żywi się zwierzętami, którymi kilka klatek dalej opiekuje się ich kolega. Natura działa na swój sposób od tysięcy lat i gdyby nie chore pomysły człowieka, to dzikie zwierzęta nie były by zagrożone wyginięciem ani skazane na wegetację w sztucznych warunkach zoologicznej zagrody. Wspomniane wcześniej zoo w Lipsku posiada niedźwiedzicę imieniem Dolores, która z nieznanych przyczyn straciła futro [dailymail.co.uk, dostęp 17.03.2013]. Można się tylko domyślać jak bardzo to zwierzę jest szczęśliwe.

Wynaturzenia spowodowane sztucznymi warunkami życia oraz choroby genetyczne zwierząt więzionych w ogrodach zoologicznych, każą zastanowić się nad tym jaki jest prawdziwy powód istnienia tych przybytków. Ciekawie historię Knuta oraz pandy Tai Shan z zoo w Waszyngtonie opisała Anne Applebaum [onet.pl, dostęp 17.03.2013]. Niestety smutna prawda jest taka, że właściciele ogrodów zoologicznych za nic mają dobro przebywających tam zwierząt. Nawet jeśli starają się im urządzić w zoo jak najlepsze warunki do życia, to robią to z myślą o zyskach jakie wygenerują potem ich zwierzęta, przyciągając jak największe ilości zwiedzających. Zoo w Berlinie, podobnie jak inne ogrody, to firma zatrudniająca pracowników i licząca na przychód, a nie na straty. Źródła internetowe podają, że w okresie największej popularności Knuta odwiedzało je dziennie 30 tys. osób, a jego akcje podrożały trzykrotnie. Czy opisane powyżej powody nie są wystarczające do tego, aby ogrody zoologiczne przestały być firmami notowanymi na giełdach a zaczęły naprawdę opiekować się zwierzętami? Jedynym powodem usprawiedliwiającym przebywanie jakiegoś zwierzęcia w zoo powinna być sytuacja kiedy dany osobnik, np. z powodu choroby lub wypadku, nie dał by rady przeżyć w swoim naturalnym środowisku. Argument jakoby zoo pomagało przetrwać gatunkom zagrożonym wyginięciem jest chybiony, ponieważ zwierzęta takie stanowią zazwyczaj znikomy procent wszystkich przetrzymywanych w ogrodzie. W przypadku tych zagrożonych gatunków, ogrody zoologiczne nie powinny tworzyć im jakiś sztucznych warunków do egzystencji, ale w miarę możliwości wypuszczać do naturalnego środowiska te osobniki, co do których jest pewność, że sobie w nim poradzą samodzielnie.

wtorek, 26 lutego 2013

Silk Road

Silk Road to strona internetowa działająca w sieci Tor, dająca możliwość anonimowej sprzedaży. Dzięki temu, że obrót towarami jak i płatności za nie, nie są jawne (choć nie w 100 procentach), Silk Road stał się ogólnoświatową giełdą nielegalnych towarów. Znaczącą większość ofert stanowią narkotyki, para-medykamenty i inne tego typu używki. Pozostałe towary sprzedawane na SR to m.in.: książki, programy komputerowe, biżuteria, antyki, broń i pornografia - wszystko całkowicie nielegalne, tzn. zakazane przez władze do obrotu na legalnym rynku. Obszerny opis mechanizmu i filozofii działania SR, wraz z dokładną instrukcją jak wejść i zalogować się na stronie oraz dokonać na niej zakupów, możemy znaleźć w artykule na stronie www.gwern.net.

Przykład tej i innych tego typu stron pokazuje, że niezależnie od tego jak mocno władze będą starały się czegoś zakazać, to i tak prędzej czy później ludzie znajdą sposoby, aby to coś zdobyć. Oczywiście trudno pochwalać sprzedaż pornografii dziecięcej lub przedmiotów pochodzących z kradzieży, ale one stanowią (na szczęście) mniejszość na SR. To co przynosi tam największe zyski, to handel używkami [zaufanatrzeciastrona.pl, dostęp 26.02.2013]. Z pośród 20 najpopularniejszych kategorii, w których prowadzona jest sprzedaż produktów, 16 to kategorie związane z narkotykami, na dodatek w większości tymi określanymi jako "miękkie". Dlaczego zatem zabraniać dorosłym ludziom kupowania czegoś na co mają ochotę? Skąd ten paniczny strach polityków przed jawnym obrotem substancjami określanymi jako narkotyki? Pewnie z jednej strony materialiści powiedzą: "bo nie płacą podatków", natomiast z drugiej strony humaniści zaczną coś przebąkiwać o "wysokich kosztach społecznych" pozwalania na obrót a tym samym zażywanie używek. Rzeczywiście "koszty społeczne" związane z patologiami rodzin gdzie jeden z członków wpadł w nałóg są duże. Spore zapewne są też koszty leczenia takich osób - skoro dopuszczamy leczenie nałogów w publicznych gabinetach lekarskich, za pieniądze z budżetu państwa (czyli naszych składek). Zresztą tu akurat panuje pełne równouprawnienie, bo za publiczne pieniądze leczeni są zarówno uzależnieni od legalnych używek, jak nałogowi palacze i alkoholicy, oraz osoby uzależnione od narkotyków czy zatrute tzw. dopalaczami, a więc środkami nielegalnymi. Dlaczego zatem nie zorganizować to trochę inaczej?

Dlaczego nie dopuścić do legalnego obrotu wszystko to, co określamy mianem narkotyk: miękkie, twarde, naturalne, syntetyczne, do palenia, do picia - po prostu wszystko. Jesteś dorosły, jesteś wolny, potrafisz myśleć, więc bierz odpowiedzialność za to co robisz, co zażywasz, w jakich ilościach i jak często. Jeśli jednak będziesz potrzebował pomocy lekarza w związku z braniem narkotyków, to tylko w prywatnym gabinecie lekarskim. Z jakiej racji statystyczny podatnik ma pokrywać koszty odtruwania kogoś kto przedawkował narkotyki, koszty przebywania na odwyku alkoholowym, koszty leczenia raka krtani czy koszty ratowania życia kogoś kto świadomie zjadł zasuszone odchody wielbłąda zmieszane z trutką na gryzonie i sprzedawane jako produkt kolekcjonerski?

Przecież jeśli ktoś będzie chciał zdobyć i zażyć tego typu środki, to i tak to zrobi. Prędzej czy później, w ten czy inny sposób: chociaż by były zakopane pod ziemią to i tak je wydobędzie i zażyje. Po co tworzyć wyrafinowany aparat represyjno-kontrolno-karny, ścigać kogoś, sądzić, trzymać w więzieniu? Przecież wystarczy, że ludzie będą mieć świadomość, że sami muszą pokrywać koszty leczenia jakichkolwiek dolegliwości związanych z zażywaniem narkotyków. Policja w Wielkiej Brytanii stosuje skanery dłoni pozwalające wykryć na nich ślady narkotyków. Delikwent, np. wchodzący do dyskoteki, u którego zostaną wykryte śladowe ilości niedozwolonych substancji na dłoniach, kierowany jest na bardziej szczegółową kontrolę osobistą. W większości przypadków, jeśli ktoś ma narkotyki na dłoniach, ma też ich większą ilość przy sobie i w efekcie karany jest za tzw. posiadanie. Wszystko jak zwykle: w trosce o nas i o nasze dobro.

niedziela, 24 lutego 2013

Puste frazesy

Kilka dni temu mogliśmy oglądać konferencję prasową, na której panowie Kwaśniewski, Palikot i Siwiec zapowiedzieli powstanie projektu Europa Plus. Panowie w swoich wypowiedziach byli bardzo zatroskani faktem braku listy wyborczej zrzeszającej ludzi centrolewicy. Aleksander Kwaśniewski odważył się nawet złożyć zapewnienie, iż "jest w stanie podjąć trud współtworzenia takiej właśnie centrolewicowej listy". Lista ta "[...] mogłaby być interesującą, a wręcz niezbędną, dla milionów polskich wyborców". Nie złożył on jednak jednoznacznej deklaracji czy będzie kandydował do Europarlamentu, czy będzie tylko tzw. lokomotywą wyborczą. W podobnym tonie, choć nieco mniej, mówili pozostali dwaj panowie. Janusz Palikot, w innym wywiadzie, skłonny był już nawet zaprezentować niesłychanie wiarygodne wyniki "badań", które dają inicjatywie Europa Plus poparcie wyborców na poziomie 18-22 procent. "To wychodzi z naszych badań" - podsumował.

Chyba najbardziej dosadnie, ale i jednoczenie bardzo celnie, powstanie tego projektu ocenił profesor Wawrzyniec Konarski, politolog z Uniwersytetu Jagielońskiego. Powiedział on wprost, iż "chodzi o pieniądze i o to, żeby się dobrze ustawić". Oto bowiem trzej, raczej zamożni panowie doszli do wniosku, że chcą zarabiać jeszcze więcej, a przy okazji mieć jeszcze więcej władzy, kontaktów, wypływów, itp. Jak tego dokonać? Stary sprawdzony sposób: troska o dobro wyborców. Pod płaszczykiem zmartwienia, że duża grupa elektoratu nie będzie miała w nadchodzących wyborach do Europarlamentu na kogo głosować, postanowili założyć jakiś projekt Europa Plus, który tę lukę wypełni. Janusz Palikot, były biznesmen a obecnie poseł, na brak środków do życia właściwie narzekać nie powinien. Jego oświadczenia majątkowe oraz świadomość ile zarabia będąc posłem na Sejm RP, sprawiają, że w jego przypadku, raczej o pieniadze nie chodzi. Podobnie Marek Siwiec - zarobki europarlamentarzysty wynoszą bowiem ok. 31 tys. zł miesięcznie, a do tego doliczyć należy różnego rodzaju dodatki i ulgi.

Zdecydowanie gorzej pod względem finansowym ma były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Żalił się on już swego czasu, że niespełna 4000 zł "na rękę", to zbyt małe wynagrodzenie dla byłego prezydenta. Faktycznie biorąc pod uwagę pełnioną funkcję, może się wydawać, że jest to kwota niewielka. Z drugiej jednak strony przecież jest to świadczenie wypłacane już po odejściu ze stanowiska głowy państwa i dożywotnio, zatem suma ta wydaje się być rozsądną. Pewnie były prezydent chciał, we wspomnianym wyżej wywiadzie, zasugerować, iż prezydencka emerytura powinna być na tyle wysoka, aby zwalniać od konieczności jakiejkolwiek pracy zarobkowej. Właściwe to by wyjaśniało jego chęć powrotu do polityki i zwrócenie się w stronę PE, jako źródła naprawdę dużych zarobków i tzw. innych możliwości.

No cóż, skoro już ponad 2 miliony Polaków wybrało kraje Unii Europejskiej (oraz Norwegię i w mniejszej liczbie USA) jako miejsce gdzie otrzymuje się uczciwą pensję za uczciwą pracę, to trudno się dziwić, że i nasi politycy coraz częściej będą zgłaszać chęć "pracy" poza granicami kraju. Interesujące jest ilu wyborców w najbliższych wyborach, po raz kolejny nabierze się na bajkę pt. "W trosce o wasze dobro"?

środa, 20 lutego 2013

Państwo biurokratyczno-opiekuńcze bankrutuje

Na stronie internetowej LIBERTÉ! pojawił się ciekawy wywiad z ministrem sprawiedliwości Jarosławem Gowinem. Rozmowa dotyczy kwestii wolności obywateli, opiekuńczego państwa, deregulacji i związków partnerskich. Oto fragment jednej z wypowiedzi:
Państwo biurokratyczno-opiekuńcze jest państwem takiego miękkiego, oblepiającego nas autorytaryzmu. Próbuje rozwiązywać za nas problemy w imię naszego dobra, a w rzeczywistości ogranicza naszą wolność, oduczając nas odpowiedzialności za siebie, za swoich najbliższych. Dzisiaj to państwo bankrutuje, nie ukrywam, ku mojej radości, i to w sensie podwójnym. Po pierwsze, dosłownym, to państwo jest zbyt kosztowne, nawet najbardziej bogate społeczeństwa nie są w stanie utrzymywać tak rozbudowanych struktur. Po drugie, bankrutuje również moralnie, kryzys zaufania do polityki, który daje się obecnie odczuć, jest w ogromnej mierze brakiem zaufania do państwa opiekuńczego.

wtorek, 19 lutego 2013

Zabawa w kotka i myszkę

Rzeczą oczywistą i powszechnie znaną jest fakt, iż nasi politycy na każdym kroku starają się ułatwić życie zwykłym, szarym ludziom, a zwłaszcza przedsiębiorcom. Ponieważ zakup auta "na firmę" może okazać się kosztowny, postanowili oni dać przedsiębiorcom możliwość odliczania podatku VAT od nowokupionego pojazdu i później od paliwa, na którym on jeździ. Podatek można odliczyć jeśli auto ma zamontowaną tzw. kratkę (sytuacja jasno i wyraźnie opisana w artykule 86a nowelizacji ustawy o podatku od towarów i usług). Możliwość odliczenia VATu dotyczy także zakupu innych tzw. pojazdów specjalnych, których lista jest podana na dole strony jako załącznik do ustawy.

Instytut Badań Rynku Samochodowego SAMAR opublikował raport, z którego wynika, że odliczenia VATu dotyczą nie tylko aut z tzw. kratką , ale również bankowozów (aut posiadających trwale przymocowaną kasetkę na pieniądze) i samochodów pomocy drogowej (posiadających hol i pomarańczowego "koguta"). Przy okazji lektury tego raportu, można po raz kolejny przekonać się, że wszelkiego rodzaju odliczenia, ulgi i zwolnienia są tak naprawdę polem do popisu dla cwaniaków i okazją do strat dla budżetu państwa. Okazuje się bowiem, że pojazdy rejestrowane jako pomoc drogowa nie mają nic wspólnego z lawetami, a są łatwym sposobem na tańsze kupienie luksusowego auta dla "przedsiębiorczych przedsiębiorców". Tabelaryczne zestawienie pojazdów rejestrowanych jako "pomoc drogowa" w roku 2012 i styczniu 2013, według raportu SAMAR:

rok 2012
styczeń 2013
wszystkie auta rejestrowane jako tzw. "pomoc drogowa"
415
46
auta młodsze niż 3 lata
208
24

Cały ten raport i ogólnie: sprawa z odliczaniem podatków od określonych towarów, pokazują jak krótkowzroczne jest podejście ustawodawcy do kwestii opodatkowania obywateli. Mało kto z rządzących, a już na pewno niewielu ich w Ministerstwie Finansów, zdaje sobie sprawę z tego, że nakładanie nowych podatków nie zwiększa dochodów państwa - wręcz przeciwnie, obniża je. Nakręca dodatkowe spirale kosztów związanych z kontrolą wywiązywania się z tych przepisów, a labirynt zawiłych reguł nie jest źródłem oszczędności dla uczciwych obywateli, a polem do popisu dla kombinatorów szukających okazji do wyłudzeń oraz źródłem kłopotów dla przedsiębiorców, którym wydaje się, że może nikt ich nie złapie na oszustwie.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Jestem dorosły. Zatroszczysz się o mnie?

Politycy lubują się we wmawianiu nam jacy jesteśmy bezradni i bezbronni w konfrontacji ze złoczyńcami, przestępcami, terrorystami i innymi nieodpowiedzialnymi ludźmi. Dla nich sytuacją idealną byłby stan, w którym złożyliśmy całą swoją wolność w ich ręce i pozwolili im bronić nas, opiekować się i troszczyć się nami o każdej porze dnia i nocy. Oczywiście do tej "opieki" potrzebne by były nowe instytucje kontrolujące. Po ich utworzeniu należałoby powołać także instytucje obsługujące i kontrolujące te pierwsze. Już zakazane jest, na przykład, rozmawianie przez telefon komórkowy prowadząc samochód (dlaczego nie jest zakazane rozmawianie przez CB radio albo krótkofalówkę lub jedzenie w czasie jazdy?). W trosce o nasze życie lub zdrowie mamy też obowiązek zapinania pasów, wożenia dzieci w fotelikach, homologacji świateł (auto sprowadzone z USA ma złe światła - trzeba je zmienić na dobre), rejestrowania najmniejszych nawet przyczep samochodowych, itp. Wszystko dla naszego dobra.

Ostatnio do grona sytuacji przed jakimi chcą nas bronić politycy, doszły jeszcze zjawiska przyrodnicze. Na szczęście dzieje się to w USA, ale kto wie czy pomysł nie zostanie przeniesiony na nasze podwórko. W końcu, to co u nas jest już normą, np. obowiązek zapinania pasów, czy zakaz rozmów przez telefon, w USA jest powoli wprowadzane do kolejnych stanów. Może dojść do migracji "opiekuńczych" przepisów przez Atlantyk w drugą stronę. Po obfitych opadach śniegu w amerykańskim stanie Massachusetts i Rhode Island wprowadzono zakaz poruszania się samochodami przez osoby prywatne i przedsiębiorców. Pewnie i tak mało kto miał możliwość wyjechania autem na zasypane śniegiem drogi, a osoby, które opady śniegu zastały w czasie podróży, z trudem próbowały dostać się do swoich celów. Jednak zakaz to zakaz - masz stać na poboczu lub parkingu i czekać, aż będzie bezpieczniej. Ciekawy komentarz do tej sytuacji przedstawił Mariusz Max Kolonko w swoim cyklu komentarzy "Mówię jak jest".

Po wysłuchaniu tych opowieści i poobserwowaniu naszej polskiej rzeczywistości można zadać sobie następujące pytanie: co trzeba zrobić, żeby zmniejszyć zidiocenie wyborców do takiego stopnia, aby polityków, którzy głoszą takie "opiekuńcze" hasła, szybko i skutecznie odsuwać ze sceny politycznej?

poniedziałek, 11 lutego 2013

Pokaż swoją niezaradność w TV

Osoby, które mają dostęp do kanału Animal Planet mogą w nim oglądać program "Koty z piekła rodem". Opowiada on o właścicielach kotów, którzy mają problemy ze swoimi niegrzecznymi pupilami. W rozwiązywaniu tych "problemów" pomaga koci psycholog Jackson Galaxy. Mówiąc w skrócie: oglądając ten program możemy dowiedzieć się, jak powinno się postępować z kotami, aby nie weszły nam one na głowę. W przenośni i dosłownie. Program ten pasuje idealnie do programów typu "pokaż innym, że sobie z czymś nie radzisz". Najlepiej w telewizji. I koniecznie poproś specjalistę, który ci powie jak postępować. Posiadając bogaty pakiet programów telewizji kablowej lub satelitarnej, mamy możliwość oglądania następujących serii poradnikowych:
  • jak wychowywać dzieci
  • jak wychowywać koty
  • jak prowadzić restaurację
  • jak kupować samochód/mieszkanie/dom etc.
  • jak remontować i dekorować mieszkanie/dom
  • jak urządzić przyjęcie weselne
Można się zastanawiać co kieruje osobami zapraszającymi do swojego prywatnego życia i prywatnych spraw, "fachowca" razem z ekipą telewizyjną? Dla każdego logicznie myślącego człowieka oczywiste jest, że zarówno "fachowiec" jak i cała ekipa TV oraz ich przełożeni siedzący w biurze, zajmują się ich problemami, żeby na tym zarobić. Naiwnym jest ten, któremu się wydaje, że producenci tego typu programów to wolontariusze i altruiści, którzy charytatywnie chcą pomóc bliźniemu w jego kłopotach. Ale co, poza wątpliwą sławą, mają z tego ludzie godzący się na tego typu ingerencję w swoje życie? Być może wydaje im się, że dzięki udziałowi w tego typu programie staną się lepsi w tym z czym do tej pory sobie nie radzili. Sądzą, że się czegoś nauczą, że ktoś przynajmniej przez kilka dni pomoże im radzić sobie z ich kłopotami. Możliwe, że ten pierwszy powód jest jeszcze połączony ze szczyptą ekshibicjonizmu. Tylko co potem, kiedy ekipa telewizyjna zrobi już swój kolejny odcinek i pojedzie do następnych potrzebujących? Na jak długo wystarczy nauk przekazanych przez "fachowca"? Ile cierpliwości i mądrości zostanie w głowie skoro nie było ich przed zaproszeniem telewizji?

Cała sprawa ma jeszcze drugie dno. Jest to niepokojące przekonanie, że zawsze będzie ktoś kto nam pomoże jeśli nie będziemy sobie radzić w życiu. I niestety coraz rzadziej jesteśmy to my sami i najbliższa rodzina, a coraz częściej obcy ludzie. Jaki jest sens decydowania się na dzieci skoro nie możemy sobie poradzić z ich wychowaniem, nie mamy dla nich czasu, nie potrafimy z nimi rozmawiać? Czy nie lepiej zdobyć się na dłuższą i głębszą refleksję i samemu odpowiedzieć sobie na pytanie: "co robię źle?", "co muszę zmienić?". Czy naprawdę do rozwiązania zwykłych, codziennych problemów trzeba zapraszać kogoś obcego i na dodatek pokazywać to w telewizji? Po co decydować się zwierzę domowe, skoro zamienia ono nasz dom w ruderę, a nasze życie w koszmar? Na marginesie nasuwa się też pytanie jak osoby, które nie potrafią dać sobie rady z kotem, poradzą sobie w przyszłości z dzieckiem bądź dziećmi?

Trochę inaczej wygląda sytuacja kiedy telewizja jest zapraszana do pomocy przy prowadzeniu jakiegoś biznesu czy organizowaniu czegoś. W takich wypadkach można jeszcze zrozumieć, że prywatne życie jest pokazywane w oszczędnych ilościach, a sam zapraszający przy okazji liczy po cichu na darmową reklamę w TV.

piątek, 8 lutego 2013

Ubezpieczenia vs. fundusze

Ubezpieczenia to jedno z największych legalnych złodziejstw. Dopóki poddawanie się okradaniu jest dobrowolne, to nie powinno budzić to żadnego sprzeciwu. Kłopot pojawia się kiedy jesteśmy przymuszani do wpłacania pieniędzy jakiejś firmie, a nie mamy żadnych szans na decydowanie o nich, nie mówiąc już o ich odzyskaniu.

Weźmy za przykład obowiązkowe ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej. Jest to przymus dla sporej liczby osób: obowiązkowe OC. Ludzie ci nie mają żadnych gwarancji wypłaty swoich własnych pieniędzy, ich dziedziczenia, ani nawet zaprzestania wpłat po osiągnięciu pewniej wysokości wpłaconego kapitału. Skoro zatem jest możliwość, że wpłacanych pieniędzy nie trzeba będzie nikomu wypłacić, to są one przeznaczane na biurka i fotele pracowników firm ubezpieczeniowych, na ich komputery, drukarki, papier, na paliwo do samochodów służbowych, wszelkiego rodzaju inne rachunki czy wreszcie na ich pensje. Skąd niby firmy te miały by brać na to pieniądze? Nie wytwarzają żadnych produktów, nie świadczą usług, nie tworzą nic wartościowego co dałoby się spieniężyć. Wystarczy, że będzie coraz więcej obowiązkowego oddawania pieniędzy ubezpieczycielom, a interes będzie się kręcił w najlepsze. Żyć, nie umierać! Już teraz nie ma możliwości zaciągnięcia kredytu bez płacenia składek na przynajmniej jedno obowiązkowe ubezpieczenie.

Oddając sprawiedliwość trzeba powiedzieć, że i tak pewnie zdecydowana większość pieniędzy wpłacanych do ubezpieczalni jest wypłacana w postaci odszkodowań. Tylko po co dawać komuś zarabiać za nic nie robienie? Po co dawać utrzymanie kolejnym dyrektorom, kierownikom, księgowym, informatykom, sprzątaczkom, itd.? Po co tworzyć złudzenie pt. "jestem ubezpieczony, więc mam pieniądze w razie jakiegoś wypadku czy nieszczęścia"? Prawda jest taka, że i tak to ubezpieczyciel decyduje o tym jaka kwota zostanie wypłacona na pokrycie szkody. Czy nie byłoby lepiej zamiast obowiązkowych ubezpieczeń wprowadzić obowiązek posiadania funduszu ubezpieczeniowego? Fundusz taki działałby na zasadzie zwykłego konta bankowego, a więc w istniejącym już systemie, jednak bez możliwości wypłaty środków na dowolny cel.

Zastanówmy się nad przypadkiem osoby, która uzyskała prawo jazdy na małolitrażowy motor. Kierowca miałby obowiązek wpłacania na swoje konto comiesięcznych składek. Przez pierwsze lata po uzyskaniu prawa jazdy składki te musiałyby być zapewne wysokie (kilkaset złotych), bo nowicjusz nie miałbym na swoim funduszu żadnych środków (i pewnie doświadczenia z jeżdżeniu). Natomiast jeśli odziedziczyłby po kimś lub wpłacił jednorazowo odpowiednio dużą kwotę, to jego składki mogłyby zostać obniżone. Z biegiem lat, w miarę posiadania coraz większych środków na koncie, ubezpieczony mógłby płacić stopniowo mniejsze składki miesięczne, bo po co gromadzić kilkaset tysięcy złotych na poczet pokrycia szkód pojazdem wartym kilka tysięcy i ważącym kilkadziesiąt kilogramów? Zaznaczyć trzeba, że środki te mogłyby być przeznaczone tylko na pokrycie szkód wynikłych z winy naszego przykładowego motocyklisty. Nie dotyczyłoby to jednak szkód na zdrowiu - np. w wyniku potrącenia pieszego czy zderzenia z innym zmotoryzowanym. Szkody na zdrowiu lub życiu, z racji o wiele większych kosztów leczenia czy ewentualnych odszkodowań, musiałby być niestety pokrywane tak jak dotychczas, czyli z budżetu państwa. Z drugiej strony gdyby kierowca kiedykolwiek utracił swoje prawo jazdy, to dałoby mu to możliwość odebrania wpłaconych środków, bo nie potrzebowałby już funduszu na rzecz pokrycia szkód jakie mógłby wyrządzić podróżując motocyklem. Logiczne. Przecież to są jego pieniądze, których nie stracił jeżdżąc nieostrożnie.

Z kolei jeśli uzyskałby prawo jazdy na samochód osobowy, to musiałby też płacić co miesiąc składkę i na motor i na auto. Gdyby zachciało mu się mieć kilka motocykli, lub kilka aut, to analogicznie musiałby płacić składki proporcjonalne do ilości posiadanych pojazdów: pojemności ich silników, masy, ładowności, itp. Ktoś kto chciałby jeździć ciężarówką musiałby liczyć się z miesięcznymi składkami w wysokości, być może nawet kilku tysięcy złotych miesięcznie, przynajmniej przez pierwsze lata. Jeździsz dużym, masywnym autem - musisz się liczyć z tym, że może ono spowodować duże szkody.

Wpłacanie pieniędzy na swoje konto, do którego ma się, co prawda trochę ograniczony, ale jednak dostęp, można sprawdzić jego saldo, zobaczyć kiedy i jakie były wpłaty i wypłaty; działa zupełnie inaczej na myślenie, niż wrzucanie pieniędzy do jakiegoś worka bez dna, na dodatek cudzego. Można się też zastanawiać ile jest osób, które przez wiele lat wpłacały pieniądze na jakieś obowiązkowe ubezpieczenia, a nie otrzymały żadnego odszkodowania i nigdy nie odzyskają swoich pieniędzy? Zasilanie firm ubezpieczeniowych swoimi pieniędzmi przypomina zasilanie banknotami pieca CO.