wtorek, 26 lutego 2013

Silk Road

Silk Road to strona internetowa działająca w sieci Tor, dająca możliwość anonimowej sprzedaży. Dzięki temu, że obrót towarami jak i płatności za nie, nie są jawne (choć nie w 100 procentach), Silk Road stał się ogólnoświatową giełdą nielegalnych towarów. Znaczącą większość ofert stanowią narkotyki, para-medykamenty i inne tego typu używki. Pozostałe towary sprzedawane na SR to m.in.: książki, programy komputerowe, biżuteria, antyki, broń i pornografia - wszystko całkowicie nielegalne, tzn. zakazane przez władze do obrotu na legalnym rynku. Obszerny opis mechanizmu i filozofii działania SR, wraz z dokładną instrukcją jak wejść i zalogować się na stronie oraz dokonać na niej zakupów, możemy znaleźć w artykule na stronie www.gwern.net.

Przykład tej i innych tego typu stron pokazuje, że niezależnie od tego jak mocno władze będą starały się czegoś zakazać, to i tak prędzej czy później ludzie znajdą sposoby, aby to coś zdobyć. Oczywiście trudno pochwalać sprzedaż pornografii dziecięcej lub przedmiotów pochodzących z kradzieży, ale one stanowią (na szczęście) mniejszość na SR. To co przynosi tam największe zyski, to handel używkami [zaufanatrzeciastrona.pl, dostęp 26.02.2013]. Z pośród 20 najpopularniejszych kategorii, w których prowadzona jest sprzedaż produktów, 16 to kategorie związane z narkotykami, na dodatek w większości tymi określanymi jako "miękkie". Dlaczego zatem zabraniać dorosłym ludziom kupowania czegoś na co mają ochotę? Skąd ten paniczny strach polityków przed jawnym obrotem substancjami określanymi jako narkotyki? Pewnie z jednej strony materialiści powiedzą: "bo nie płacą podatków", natomiast z drugiej strony humaniści zaczną coś przebąkiwać o "wysokich kosztach społecznych" pozwalania na obrót a tym samym zażywanie używek. Rzeczywiście "koszty społeczne" związane z patologiami rodzin gdzie jeden z członków wpadł w nałóg są duże. Spore zapewne są też koszty leczenia takich osób - skoro dopuszczamy leczenie nałogów w publicznych gabinetach lekarskich, za pieniądze z budżetu państwa (czyli naszych składek). Zresztą tu akurat panuje pełne równouprawnienie, bo za publiczne pieniądze leczeni są zarówno uzależnieni od legalnych używek, jak nałogowi palacze i alkoholicy, oraz osoby uzależnione od narkotyków czy zatrute tzw. dopalaczami, a więc środkami nielegalnymi. Dlaczego zatem nie zorganizować to trochę inaczej?

Dlaczego nie dopuścić do legalnego obrotu wszystko to, co określamy mianem narkotyk: miękkie, twarde, naturalne, syntetyczne, do palenia, do picia - po prostu wszystko. Jesteś dorosły, jesteś wolny, potrafisz myśleć, więc bierz odpowiedzialność za to co robisz, co zażywasz, w jakich ilościach i jak często. Jeśli jednak będziesz potrzebował pomocy lekarza w związku z braniem narkotyków, to tylko w prywatnym gabinecie lekarskim. Z jakiej racji statystyczny podatnik ma pokrywać koszty odtruwania kogoś kto przedawkował narkotyki, koszty przebywania na odwyku alkoholowym, koszty leczenia raka krtani czy koszty ratowania życia kogoś kto świadomie zjadł zasuszone odchody wielbłąda zmieszane z trutką na gryzonie i sprzedawane jako produkt kolekcjonerski?

Przecież jeśli ktoś będzie chciał zdobyć i zażyć tego typu środki, to i tak to zrobi. Prędzej czy później, w ten czy inny sposób: chociaż by były zakopane pod ziemią to i tak je wydobędzie i zażyje. Po co tworzyć wyrafinowany aparat represyjno-kontrolno-karny, ścigać kogoś, sądzić, trzymać w więzieniu? Przecież wystarczy, że ludzie będą mieć świadomość, że sami muszą pokrywać koszty leczenia jakichkolwiek dolegliwości związanych z zażywaniem narkotyków. Policja w Wielkiej Brytanii stosuje skanery dłoni pozwalające wykryć na nich ślady narkotyków. Delikwent, np. wchodzący do dyskoteki, u którego zostaną wykryte śladowe ilości niedozwolonych substancji na dłoniach, kierowany jest na bardziej szczegółową kontrolę osobistą. W większości przypadków, jeśli ktoś ma narkotyki na dłoniach, ma też ich większą ilość przy sobie i w efekcie karany jest za tzw. posiadanie. Wszystko jak zwykle: w trosce o nas i o nasze dobro.

niedziela, 24 lutego 2013

Puste frazesy

Kilka dni temu mogliśmy oglądać konferencję prasową, na której panowie Kwaśniewski, Palikot i Siwiec zapowiedzieli powstanie projektu Europa Plus. Panowie w swoich wypowiedziach byli bardzo zatroskani faktem braku listy wyborczej zrzeszającej ludzi centrolewicy. Aleksander Kwaśniewski odważył się nawet złożyć zapewnienie, iż "jest w stanie podjąć trud współtworzenia takiej właśnie centrolewicowej listy". Lista ta "[...] mogłaby być interesującą, a wręcz niezbędną, dla milionów polskich wyborców". Nie złożył on jednak jednoznacznej deklaracji czy będzie kandydował do Europarlamentu, czy będzie tylko tzw. lokomotywą wyborczą. W podobnym tonie, choć nieco mniej, mówili pozostali dwaj panowie. Janusz Palikot, w innym wywiadzie, skłonny był już nawet zaprezentować niesłychanie wiarygodne wyniki "badań", które dają inicjatywie Europa Plus poparcie wyborców na poziomie 18-22 procent. "To wychodzi z naszych badań" - podsumował.

Chyba najbardziej dosadnie, ale i jednoczenie bardzo celnie, powstanie tego projektu ocenił profesor Wawrzyniec Konarski, politolog z Uniwersytetu Jagielońskiego. Powiedział on wprost, iż "chodzi o pieniądze i o to, żeby się dobrze ustawić". Oto bowiem trzej, raczej zamożni panowie doszli do wniosku, że chcą zarabiać jeszcze więcej, a przy okazji mieć jeszcze więcej władzy, kontaktów, wypływów, itp. Jak tego dokonać? Stary sprawdzony sposób: troska o dobro wyborców. Pod płaszczykiem zmartwienia, że duża grupa elektoratu nie będzie miała w nadchodzących wyborach do Europarlamentu na kogo głosować, postanowili założyć jakiś projekt Europa Plus, który tę lukę wypełni. Janusz Palikot, były biznesmen a obecnie poseł, na brak środków do życia właściwie narzekać nie powinien. Jego oświadczenia majątkowe oraz świadomość ile zarabia będąc posłem na Sejm RP, sprawiają, że w jego przypadku, raczej o pieniadze nie chodzi. Podobnie Marek Siwiec - zarobki europarlamentarzysty wynoszą bowiem ok. 31 tys. zł miesięcznie, a do tego doliczyć należy różnego rodzaju dodatki i ulgi.

Zdecydowanie gorzej pod względem finansowym ma były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Żalił się on już swego czasu, że niespełna 4000 zł "na rękę", to zbyt małe wynagrodzenie dla byłego prezydenta. Faktycznie biorąc pod uwagę pełnioną funkcję, może się wydawać, że jest to kwota niewielka. Z drugiej jednak strony przecież jest to świadczenie wypłacane już po odejściu ze stanowiska głowy państwa i dożywotnio, zatem suma ta wydaje się być rozsądną. Pewnie były prezydent chciał, we wspomnianym wyżej wywiadzie, zasugerować, iż prezydencka emerytura powinna być na tyle wysoka, aby zwalniać od konieczności jakiejkolwiek pracy zarobkowej. Właściwe to by wyjaśniało jego chęć powrotu do polityki i zwrócenie się w stronę PE, jako źródła naprawdę dużych zarobków i tzw. innych możliwości.

No cóż, skoro już ponad 2 miliony Polaków wybrało kraje Unii Europejskiej (oraz Norwegię i w mniejszej liczbie USA) jako miejsce gdzie otrzymuje się uczciwą pensję za uczciwą pracę, to trudno się dziwić, że i nasi politycy coraz częściej będą zgłaszać chęć "pracy" poza granicami kraju. Interesujące jest ilu wyborców w najbliższych wyborach, po raz kolejny nabierze się na bajkę pt. "W trosce o wasze dobro"?

środa, 20 lutego 2013

Państwo biurokratyczno-opiekuńcze bankrutuje

Na stronie internetowej LIBERTÉ! pojawił się ciekawy wywiad z ministrem sprawiedliwości Jarosławem Gowinem. Rozmowa dotyczy kwestii wolności obywateli, opiekuńczego państwa, deregulacji i związków partnerskich. Oto fragment jednej z wypowiedzi:
Państwo biurokratyczno-opiekuńcze jest państwem takiego miękkiego, oblepiającego nas autorytaryzmu. Próbuje rozwiązywać za nas problemy w imię naszego dobra, a w rzeczywistości ogranicza naszą wolność, oduczając nas odpowiedzialności za siebie, za swoich najbliższych. Dzisiaj to państwo bankrutuje, nie ukrywam, ku mojej radości, i to w sensie podwójnym. Po pierwsze, dosłownym, to państwo jest zbyt kosztowne, nawet najbardziej bogate społeczeństwa nie są w stanie utrzymywać tak rozbudowanych struktur. Po drugie, bankrutuje również moralnie, kryzys zaufania do polityki, który daje się obecnie odczuć, jest w ogromnej mierze brakiem zaufania do państwa opiekuńczego.

wtorek, 19 lutego 2013

Zabawa w kotka i myszkę

Rzeczą oczywistą i powszechnie znaną jest fakt, iż nasi politycy na każdym kroku starają się ułatwić życie zwykłym, szarym ludziom, a zwłaszcza przedsiębiorcom. Ponieważ zakup auta "na firmę" może okazać się kosztowny, postanowili oni dać przedsiębiorcom możliwość odliczania podatku VAT od nowokupionego pojazdu i później od paliwa, na którym on jeździ. Podatek można odliczyć jeśli auto ma zamontowaną tzw. kratkę (sytuacja jasno i wyraźnie opisana w artykule 86a nowelizacji ustawy o podatku od towarów i usług). Możliwość odliczenia VATu dotyczy także zakupu innych tzw. pojazdów specjalnych, których lista jest podana na dole strony jako załącznik do ustawy.

Instytut Badań Rynku Samochodowego SAMAR opublikował raport, z którego wynika, że odliczenia VATu dotyczą nie tylko aut z tzw. kratką , ale również bankowozów (aut posiadających trwale przymocowaną kasetkę na pieniądze) i samochodów pomocy drogowej (posiadających hol i pomarańczowego "koguta"). Przy okazji lektury tego raportu, można po raz kolejny przekonać się, że wszelkiego rodzaju odliczenia, ulgi i zwolnienia są tak naprawdę polem do popisu dla cwaniaków i okazją do strat dla budżetu państwa. Okazuje się bowiem, że pojazdy rejestrowane jako pomoc drogowa nie mają nic wspólnego z lawetami, a są łatwym sposobem na tańsze kupienie luksusowego auta dla "przedsiębiorczych przedsiębiorców". Tabelaryczne zestawienie pojazdów rejestrowanych jako "pomoc drogowa" w roku 2012 i styczniu 2013, według raportu SAMAR:

rok 2012
styczeń 2013
wszystkie auta rejestrowane jako tzw. "pomoc drogowa"
415
46
auta młodsze niż 3 lata
208
24

Cały ten raport i ogólnie: sprawa z odliczaniem podatków od określonych towarów, pokazują jak krótkowzroczne jest podejście ustawodawcy do kwestii opodatkowania obywateli. Mało kto z rządzących, a już na pewno niewielu ich w Ministerstwie Finansów, zdaje sobie sprawę z tego, że nakładanie nowych podatków nie zwiększa dochodów państwa - wręcz przeciwnie, obniża je. Nakręca dodatkowe spirale kosztów związanych z kontrolą wywiązywania się z tych przepisów, a labirynt zawiłych reguł nie jest źródłem oszczędności dla uczciwych obywateli, a polem do popisu dla kombinatorów szukających okazji do wyłudzeń oraz źródłem kłopotów dla przedsiębiorców, którym wydaje się, że może nikt ich nie złapie na oszustwie.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Jestem dorosły. Zatroszczysz się o mnie?

Politycy lubują się we wmawianiu nam jacy jesteśmy bezradni i bezbronni w konfrontacji ze złoczyńcami, przestępcami, terrorystami i innymi nieodpowiedzialnymi ludźmi. Dla nich sytuacją idealną byłby stan, w którym złożyliśmy całą swoją wolność w ich ręce i pozwolili im bronić nas, opiekować się i troszczyć się nami o każdej porze dnia i nocy. Oczywiście do tej "opieki" potrzebne by były nowe instytucje kontrolujące. Po ich utworzeniu należałoby powołać także instytucje obsługujące i kontrolujące te pierwsze. Już zakazane jest, na przykład, rozmawianie przez telefon komórkowy prowadząc samochód (dlaczego nie jest zakazane rozmawianie przez CB radio albo krótkofalówkę lub jedzenie w czasie jazdy?). W trosce o nasze życie lub zdrowie mamy też obowiązek zapinania pasów, wożenia dzieci w fotelikach, homologacji świateł (auto sprowadzone z USA ma złe światła - trzeba je zmienić na dobre), rejestrowania najmniejszych nawet przyczep samochodowych, itp. Wszystko dla naszego dobra.

Ostatnio do grona sytuacji przed jakimi chcą nas bronić politycy, doszły jeszcze zjawiska przyrodnicze. Na szczęście dzieje się to w USA, ale kto wie czy pomysł nie zostanie przeniesiony na nasze podwórko. W końcu, to co u nas jest już normą, np. obowiązek zapinania pasów, czy zakaz rozmów przez telefon, w USA jest powoli wprowadzane do kolejnych stanów. Może dojść do migracji "opiekuńczych" przepisów przez Atlantyk w drugą stronę. Po obfitych opadach śniegu w amerykańskim stanie Massachusetts i Rhode Island wprowadzono zakaz poruszania się samochodami przez osoby prywatne i przedsiębiorców. Pewnie i tak mało kto miał możliwość wyjechania autem na zasypane śniegiem drogi, a osoby, które opady śniegu zastały w czasie podróży, z trudem próbowały dostać się do swoich celów. Jednak zakaz to zakaz - masz stać na poboczu lub parkingu i czekać, aż będzie bezpieczniej. Ciekawy komentarz do tej sytuacji przedstawił Mariusz Max Kolonko w swoim cyklu komentarzy "Mówię jak jest".

Po wysłuchaniu tych opowieści i poobserwowaniu naszej polskiej rzeczywistości można zadać sobie następujące pytanie: co trzeba zrobić, żeby zmniejszyć zidiocenie wyborców do takiego stopnia, aby polityków, którzy głoszą takie "opiekuńcze" hasła, szybko i skutecznie odsuwać ze sceny politycznej?

poniedziałek, 11 lutego 2013

Pokaż swoją niezaradność w TV

Osoby, które mają dostęp do kanału Animal Planet mogą w nim oglądać program "Koty z piekła rodem". Opowiada on o właścicielach kotów, którzy mają problemy ze swoimi niegrzecznymi pupilami. W rozwiązywaniu tych "problemów" pomaga koci psycholog Jackson Galaxy. Mówiąc w skrócie: oglądając ten program możemy dowiedzieć się, jak powinno się postępować z kotami, aby nie weszły nam one na głowę. W przenośni i dosłownie. Program ten pasuje idealnie do programów typu "pokaż innym, że sobie z czymś nie radzisz". Najlepiej w telewizji. I koniecznie poproś specjalistę, który ci powie jak postępować. Posiadając bogaty pakiet programów telewizji kablowej lub satelitarnej, mamy możliwość oglądania następujących serii poradnikowych:
  • jak wychowywać dzieci
  • jak wychowywać koty
  • jak prowadzić restaurację
  • jak kupować samochód/mieszkanie/dom etc.
  • jak remontować i dekorować mieszkanie/dom
  • jak urządzić przyjęcie weselne
Można się zastanawiać co kieruje osobami zapraszającymi do swojego prywatnego życia i prywatnych spraw, "fachowca" razem z ekipą telewizyjną? Dla każdego logicznie myślącego człowieka oczywiste jest, że zarówno "fachowiec" jak i cała ekipa TV oraz ich przełożeni siedzący w biurze, zajmują się ich problemami, żeby na tym zarobić. Naiwnym jest ten, któremu się wydaje, że producenci tego typu programów to wolontariusze i altruiści, którzy charytatywnie chcą pomóc bliźniemu w jego kłopotach. Ale co, poza wątpliwą sławą, mają z tego ludzie godzący się na tego typu ingerencję w swoje życie? Być może wydaje im się, że dzięki udziałowi w tego typu programie staną się lepsi w tym z czym do tej pory sobie nie radzili. Sądzą, że się czegoś nauczą, że ktoś przynajmniej przez kilka dni pomoże im radzić sobie z ich kłopotami. Możliwe, że ten pierwszy powód jest jeszcze połączony ze szczyptą ekshibicjonizmu. Tylko co potem, kiedy ekipa telewizyjna zrobi już swój kolejny odcinek i pojedzie do następnych potrzebujących? Na jak długo wystarczy nauk przekazanych przez "fachowca"? Ile cierpliwości i mądrości zostanie w głowie skoro nie było ich przed zaproszeniem telewizji?

Cała sprawa ma jeszcze drugie dno. Jest to niepokojące przekonanie, że zawsze będzie ktoś kto nam pomoże jeśli nie będziemy sobie radzić w życiu. I niestety coraz rzadziej jesteśmy to my sami i najbliższa rodzina, a coraz częściej obcy ludzie. Jaki jest sens decydowania się na dzieci skoro nie możemy sobie poradzić z ich wychowaniem, nie mamy dla nich czasu, nie potrafimy z nimi rozmawiać? Czy nie lepiej zdobyć się na dłuższą i głębszą refleksję i samemu odpowiedzieć sobie na pytanie: "co robię źle?", "co muszę zmienić?". Czy naprawdę do rozwiązania zwykłych, codziennych problemów trzeba zapraszać kogoś obcego i na dodatek pokazywać to w telewizji? Po co decydować się zwierzę domowe, skoro zamienia ono nasz dom w ruderę, a nasze życie w koszmar? Na marginesie nasuwa się też pytanie jak osoby, które nie potrafią dać sobie rady z kotem, poradzą sobie w przyszłości z dzieckiem bądź dziećmi?

Trochę inaczej wygląda sytuacja kiedy telewizja jest zapraszana do pomocy przy prowadzeniu jakiegoś biznesu czy organizowaniu czegoś. W takich wypadkach można jeszcze zrozumieć, że prywatne życie jest pokazywane w oszczędnych ilościach, a sam zapraszający przy okazji liczy po cichu na darmową reklamę w TV.

piątek, 8 lutego 2013

Ubezpieczenia vs. fundusze

Ubezpieczenia to jedno z największych legalnych złodziejstw. Dopóki poddawanie się okradaniu jest dobrowolne, to nie powinno budzić to żadnego sprzeciwu. Kłopot pojawia się kiedy jesteśmy przymuszani do wpłacania pieniędzy jakiejś firmie, a nie mamy żadnych szans na decydowanie o nich, nie mówiąc już o ich odzyskaniu.

Weźmy za przykład obowiązkowe ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej. Jest to przymus dla sporej liczby osób: obowiązkowe OC. Ludzie ci nie mają żadnych gwarancji wypłaty swoich własnych pieniędzy, ich dziedziczenia, ani nawet zaprzestania wpłat po osiągnięciu pewniej wysokości wpłaconego kapitału. Skoro zatem jest możliwość, że wpłacanych pieniędzy nie trzeba będzie nikomu wypłacić, to są one przeznaczane na biurka i fotele pracowników firm ubezpieczeniowych, na ich komputery, drukarki, papier, na paliwo do samochodów służbowych, wszelkiego rodzaju inne rachunki czy wreszcie na ich pensje. Skąd niby firmy te miały by brać na to pieniądze? Nie wytwarzają żadnych produktów, nie świadczą usług, nie tworzą nic wartościowego co dałoby się spieniężyć. Wystarczy, że będzie coraz więcej obowiązkowego oddawania pieniędzy ubezpieczycielom, a interes będzie się kręcił w najlepsze. Żyć, nie umierać! Już teraz nie ma możliwości zaciągnięcia kredytu bez płacenia składek na przynajmniej jedno obowiązkowe ubezpieczenie.

Oddając sprawiedliwość trzeba powiedzieć, że i tak pewnie zdecydowana większość pieniędzy wpłacanych do ubezpieczalni jest wypłacana w postaci odszkodowań. Tylko po co dawać komuś zarabiać za nic nie robienie? Po co dawać utrzymanie kolejnym dyrektorom, kierownikom, księgowym, informatykom, sprzątaczkom, itd.? Po co tworzyć złudzenie pt. "jestem ubezpieczony, więc mam pieniądze w razie jakiegoś wypadku czy nieszczęścia"? Prawda jest taka, że i tak to ubezpieczyciel decyduje o tym jaka kwota zostanie wypłacona na pokrycie szkody. Czy nie byłoby lepiej zamiast obowiązkowych ubezpieczeń wprowadzić obowiązek posiadania funduszu ubezpieczeniowego? Fundusz taki działałby na zasadzie zwykłego konta bankowego, a więc w istniejącym już systemie, jednak bez możliwości wypłaty środków na dowolny cel.

Zastanówmy się nad przypadkiem osoby, która uzyskała prawo jazdy na małolitrażowy motor. Kierowca miałby obowiązek wpłacania na swoje konto comiesięcznych składek. Przez pierwsze lata po uzyskaniu prawa jazdy składki te musiałyby być zapewne wysokie (kilkaset złotych), bo nowicjusz nie miałbym na swoim funduszu żadnych środków (i pewnie doświadczenia z jeżdżeniu). Natomiast jeśli odziedziczyłby po kimś lub wpłacił jednorazowo odpowiednio dużą kwotę, to jego składki mogłyby zostać obniżone. Z biegiem lat, w miarę posiadania coraz większych środków na koncie, ubezpieczony mógłby płacić stopniowo mniejsze składki miesięczne, bo po co gromadzić kilkaset tysięcy złotych na poczet pokrycia szkód pojazdem wartym kilka tysięcy i ważącym kilkadziesiąt kilogramów? Zaznaczyć trzeba, że środki te mogłyby być przeznaczone tylko na pokrycie szkód wynikłych z winy naszego przykładowego motocyklisty. Nie dotyczyłoby to jednak szkód na zdrowiu - np. w wyniku potrącenia pieszego czy zderzenia z innym zmotoryzowanym. Szkody na zdrowiu lub życiu, z racji o wiele większych kosztów leczenia czy ewentualnych odszkodowań, musiałby być niestety pokrywane tak jak dotychczas, czyli z budżetu państwa. Z drugiej strony gdyby kierowca kiedykolwiek utracił swoje prawo jazdy, to dałoby mu to możliwość odebrania wpłaconych środków, bo nie potrzebowałby już funduszu na rzecz pokrycia szkód jakie mógłby wyrządzić podróżując motocyklem. Logiczne. Przecież to są jego pieniądze, których nie stracił jeżdżąc nieostrożnie.

Z kolei jeśli uzyskałby prawo jazdy na samochód osobowy, to musiałby też płacić co miesiąc składkę i na motor i na auto. Gdyby zachciało mu się mieć kilka motocykli, lub kilka aut, to analogicznie musiałby płacić składki proporcjonalne do ilości posiadanych pojazdów: pojemności ich silników, masy, ładowności, itp. Ktoś kto chciałby jeździć ciężarówką musiałby liczyć się z miesięcznymi składkami w wysokości, być może nawet kilku tysięcy złotych miesięcznie, przynajmniej przez pierwsze lata. Jeździsz dużym, masywnym autem - musisz się liczyć z tym, że może ono spowodować duże szkody.

Wpłacanie pieniędzy na swoje konto, do którego ma się, co prawda trochę ograniczony, ale jednak dostęp, można sprawdzić jego saldo, zobaczyć kiedy i jakie były wpłaty i wypłaty; działa zupełnie inaczej na myślenie, niż wrzucanie pieniędzy do jakiegoś worka bez dna, na dodatek cudzego. Można się też zastanawiać ile jest osób, które przez wiele lat wpłacały pieniądze na jakieś obowiązkowe ubezpieczenia, a nie otrzymały żadnego odszkodowania i nigdy nie odzyskają swoich pieniędzy? Zasilanie firm ubezpieczeniowych swoimi pieniędzmi przypomina zasilanie banknotami pieca CO.

piątek, 1 lutego 2013

Naruszenie strefy lotniczej

Już jakiś czas temu telewizja podała informację [tvp.info, dostęp 1.02.2013] o poważnym przestępstwie popełnionym w Krakowie. Chodzi o trzech ludzi, którzy skoczyli ze spadochronami z krakowskiego wieżowca Szkieletor. Jak poinformował Dariusz Nowak, przedstawiciel małopolskiej policji, jest to "poważne przestępstwo zagrożone karą do pięciu lat [więzienia - przyp. aut.]". Jedna z osób wykonujących ten skok nagrała go kamerą, przymocowaną pewnie do głowy lub kasku. Jak donosi autor artykułu na stronie internetowej tvp.info, nagranie to "robi furorę w internecie", chociaż z niektórych portali zostało już usunięte (zbyt drastyczne sceny?).

Wspomniany na wstępie artykuł, tak jak i reportaż zaprezentowany w telewizji, świadczą o sporym oderwaniu od rzeczywistości. Z tym, że to oderwanie nie dotyczy osób skaczących na spadochronach, a raczej pana policjanta i państwa z TVP INFO. Można się zastanawiać czy ci śmiałkowie rzeczywiście dopuścili się tak poważnego naruszenia prawa lub czy swoim zachowaniem stanowili zagrożenie dla kogoś innego poza samymi sobie?

Trudno oprzeć się wrażeniu, że istnieje pewien proces stymulacji pomiędzy mediami a policją: ci pierwsi dostają do swoich serwisów informacje o "groźnych przestępstwach", policja zaś może liczyć na darmowy czas na antenie, aby pokazać jak to oni troszczą się o społeczeństwo. Im więcej przepisów i zakazów, tym więcej pracy dla policji i tym więcej, mrożących krew w żyłach, informacji do przekazania.