Co jakiś czas mamy okresy wzmożonych wyjazdów prywatnymi samochodami. Są to przede wszystkim okresy świąteczne: Boże Narodzenie, Wielkanoc, Wszystkich Świętych, święta majowe albo zwyczajne wyjazdy na lub powroty z wakacji. Gwoździem programu wszelkich serwisów informacyjnych staje się wówczas saga pod tytułem "Sytuacja na drogach".
Panowie policjanci z wydziałów ruchu drogowego chwalą się ile to sił policyjnych bierze udział we
"wzmożonych kontrolach drogowych", podają statystyki wypadków drogowych, liczbę osób rannych i zabitych oraz ilu zatrzymali nietrzeźwych kierowców, a także apelują o
"zdjęcie nogi z gazu" i
"dostosowanie prędkości do warunków na drodze". Media są zachwycone, bo mają dyżurny temat na klika, a nawet kilkanaście serwisów informacyjnych.
Informacja dotycząca sytuacji na drogach w kwietniu 2012 roku, równie dobrze może być użyta w roku 2013, przy okazji innych świąt. I tak co klika miesięcy ten sam szablon - zmieniane są tylko liczby i daty. Policja z kolei jest wniebowzięta, bo może się pochwalić swoją pracowitością. Na ok.
100 tyś. policjantów,
"pilnować porządku na drogach" w okresie Wielkiejnocy 2013 wyjechało
10 tyś. Generalnie wszystko odbywa się według schematu: dobrzy dziennikarze i pracowici policjanci, a źli kierowcy.
Najsmutniejsze w tej ogólnopolskiej głupawce jest to, że wiele osób daje się na nią nabierać: krytykują kierowców jadących szybciej od nich samych (
"wariat",
"dawca organów"), martwią się liczbami z policyjnych statystyk (zapominając, że policja nigdy nie podaje tych liczb w ujęciu procentowym do ilości wszystkich osób/pojazdów poruszających się po drogach w danym okresie), a w ostateczności pomstują na tych, których policja złapała na jeżdżeniu na tzw. podwójnym gazie (również nie podając ile z pośród zatrzymanych, to osoby, które rzeczywiście wsiadły za kierownicę po spożyciu w tym samym dniu alkoholu, a ile to osoby, które piły dnia poprzedniego i wsiadały do auta ze świadomością, że są trzeźwe). Na marginesie: w naszym kraju nie jest tak, że można sobie iść na posterunek i poprosić o zbadanie alkomatem przed wyjechaniem na drogę. No chyba, że ktoś
zakupi sobie swój prywatny alkomat za kilkaset złotych.
Już za czasów sowieckich znane było określenie "
pożyteczny idiota". W naszym kontekście, pożyteczny idiota, to ten, któremu wystarczy, że stymulujący się wzajemnie policjanci i dziennikarze, powiedzą, że na drogach było dużo wypadków, albo, że zatrzymano wielu nietrzeźwych kierowców, albo, że rozmawianie przez telefon komórkowy w czasie jazdy jest nieodpowiedzialne, niebezpieczne i w ogóle w najwyższym stopniu zakazane. Pożyteczny idiota nie tylko bezrefleksyjnie przyjmie te wiadomości, ale po pewnym czasie sam będzie zwolennikiem ograniczania prędkości i innych zakazów dla kierowców. A co z jedzeniem... powiedzmy hot dogów? Przecież spożywanie w czasie jazdy gorącej bułki z parówką może okazać się tak samo absorbujące uwagę jak rozmawianie przez telefon. A co z dziećmi kłócącymi się na tylnym siedzeniu auta? Wystarczy tylko odpowiednio długo wmawiać pożytecznym idiotom, że wożenie niezakneblowanych dzieci samochodem jest niebezpieczne, a oni sami w to uwierzą, będą zatykać usta swoich dzieci i krytykować tych, którzy tego nie robią. A jeśli jeszcze poprze się argumenty o kneblowaniu, odpowiednio dobranym "statystykami", najlepiej z tzw. zachodu, to już będzie sukces murowany.
Komiczne jest również zatroskanie panów policjantów. Stróże prawa apelują o zdjęcie nogi z gazu, zapięcie pasów, wożenie dzieci w foteliku, itp. Jak to miło kiedy obcy, dorosły facet mówi drugiemu dorosłemu facetowi, aby ten nie jechał za szybko albo zapiął pasy. Głupie i restrykcyjne przepisy są policjantom na rękę, ponieważ im więcej różnej maści zakazów i ograniczeń, tym więcej trzeba będzie utworzyć etatów w policyjnych wydziałach. O tym jednak pożyteczny idiota nie pomyśli.